-Rozdział 1-

1K 51 12
                                    

— Należy się pięć dziewięćdziesiąt dziewięć — oznajmiłam, w duchu modląc się, by starsza pani po drugiej stronie lady nie dawała mi okrągłej sumy. W kasie nie było żadnych drobniaków.

Przez dobre dwie minuty nurkowała swoją pulchną dłonią, poszukując odpowiedniej kwoty w portfeliku, by za moment rozsypać na blacie masę drobnych. Dzięki Ci, Panie! Przeliczyłam jeszcze szybko, czy pieniądze się zgadzają, a potem wrzuciłam je do kasy. Kiedy kobieta zabrała swoje zakupy, rzuciłam:

— Dziękuję za zakupy w naszym sklepie i zapraszam ponownie! — powtarzałam tę kwestię za każdym razem. Niemal automatycznie dorzucałam do niej promienny uśmiech, który rzadko kiedy klienci odwzajemniali. Ludzie w tych czasach są zdecydowanie zbyt pochmurni.

W Watford trwał właśnie jeden z tych dni, które uwielbiałam. Promienie słoneczne sączyły się przez wielkie szyby, jednak ich ciepło skutecznie zwalczała zamontowana w pomieszczeniu klimatyzacja. Chociaż na dworze było ponad trzydzieści stopni Celsjusza, a ludzie ubierali się w najcieńsze ubrania, jakie mają w domu, gdy wchodzili do naszego sklepu, mieli ochotę ubrać sweter, bo ich spocone ciała nie były przygotowane na panujący w nim chłód.

Po drugiej stronie ulicy młody ogrodnik kosił trawę na podwórku pani O'Connor. Żar lał się z nieba, więc musiał zdjąć koszulkę. Przechadzające się chodnikiem dwie nastolatki przyglądały się jego całkiem umięśnionej klatce piersiowej, chichocząc i rumieniąc się.

Dźwięk dzwonka zawieszonego nad drzwiami oznajmił przybycie nowego klienta. Był nim Nick.

— Siema, siostra! — przywitał się ze mną. Ostatnio miał w sobie więcej energii niż zwykle i bił od niego niemal przesadny entuzjazm. Chwilowo w naszym rodzinnym sklepiku nie było nikogo prócz nas, więc oparł się nonszalancko o ladę i utkwił we mnie spojrzenie niebieskich tęczówek. Dobrze znałam ten błysk w oku.

— Oho.

— Spokojnie, nie planuję kolejnej ucieczki z domu ani wcielania w życie jakiegoś złowieszczego planu, w którego realizacji potrzebowałbym twojej pomocy.

— Więc o co chodzi?

— Mogłabyś w piątek wziąć moją zmianę?

— Nick! — Prosił mnie o to już trzeci tydzień z rzędu.

— Oj, no nie bądź taka. Obiecuję, że to już ostatni raz. — Zrobił minę psiaka błagającego o zabranie ze schroniska.

W okresie wakacji zawsze razem z rodzeństwem pomagaliśmy rodzicom w prowadzeniu sklepu. Gdy mieli jakiś pilny wyjazd lub coś do załatwienia na mieście, my ich zastępowaliśmy. Ustaliliśmy nawet, kto w jakim dniu tygodnia ma przychodzić, by pomóc w rodzinnym biznesie, ale Nick zaczął się z tej umowy wykręcać coraz częściej.

— Czy ty myślisz, że ja nie mam żadnego życia towarzyskiego? Może też wolałabym w piątek gdzieś wyjść. Poza tym co w ogóle zamierzasz robić?

— Jadę do Matta. Będziemy... się uczyć. — Posłał mi nerwowy uśmiech.

Popatrzyłam na niego jak na idiotę.

— Jest początek wakacji.

— No... yy... wiem. Jasne, że wiem. Po prostu tęsknię za, no wiesz, szkołą. I chciałbym... No dobra, masz mnie. — Opuścił ramiona w geście rezygnacji.

Mimowolnie parsknęłam śmiechem na jego nieskładną wypowiedź.

— Co  t a k  n a p r a w d ę  będziesz robił?

— Jadę z kolegami na mega imprezę — dosadnie podkreślił słowo „mega".

— Mogłam się tego spodziewać.

Kiedy wschodzi słońceWhere stories live. Discover now