Rozdział 54

118 16 3
                                    

To nie bogowie zrobili na nich największe wrażenie. Dokonali tego Percy i Annabeth.

Przybiegli, cali i zdrowi - na dodatek w zbrojach, jakby przygotowali się wcześniej do tej bitwy. To było tak piękne, że w pierwszej chwili wydawało się nieprawdziwe.

Percy miał włosy takie, jak zawsze - czarne i rozczochrane, a wyraz jego morskozielonych tęczówek stawał się na zmianę to złowrogi, to przyjacielski, w zależności od tego, na kogo patrzył. Jasne loki Annabeth były upięte w kucyka na średniej wysokości. Oczy, szare niczym chmury burzowe, błyszczały determinacją.

- Percy! - zawołał Owen, gdy tylko syn Posejdona znalazł się w jego pobliżu. - Gdzie tak długo byłeś, do cholery?

Chłopak roześmiał się.

- Oj, tu i ówdzie. To długa historia. Ale nie spóźniłem się?

- Jesteś idealnie - westchnął Owen.

Luis stał dalej od nich, patrząc na chmary potworów szykujące się do ataku.

- Aha - mruknął, wyciągając miecz z pochwy. - Wojna o losy świata odbędzie się na moim podwórku. Ale będę celebrytą.

- Częściowo na twoim podwórku - sprowadziła go na ziemię Harper, po czym odwróciła się. Wytrzeszczyła oczy na widok nowych przybyszów, ale jej twarz rozjaśnił uśmiech. - Cześć, Per...

Nie dokończyła. W tym momencie jakiś większy potwór (którego nie zdążyli nawet rozpoznać, ale był naprawdę ogromny) wyrwał pierwszy lepszy dom razem z fundamentami i cisnął nim między czwórkę herosów. Na szczęście, w środku nie było żadnych śmiertelników.

Chyba.

Owen już chciał odskoczyć, gdy zorientował się, że Percy stoi w miejscu. Oczy miał wbite w Luisa z mieszaniną grozy i fascynacji, jakby już go kiedyś widział, skądś go rozpoznawał.

Owen szybko złapał Percy'ego za ramię i przyciągnął go do siebie. Miał nadzieję, że Harper i Luis po drugiej stronie zdążyli odskoczyć. A potem spojrzał, jak bogowie odpowiedzieli na atak ze strony przeciwnika. Ku potworowi poleciał olbrzymi, srebrny rydwan - Artemida, bogini łowów.

- Percy - chłopak zwrócił się do przyjaciela - wszystko...

- Och. Jasne - Percy oprzytomniał. - Wybacz. Rozwalmy parę potwornych nieprzyjaciół, co?

Wyglądało na to, że wrócił do siebie. Wypiął pierś, na co Owen się skrzywił. Zawsze go peszyło, gdy Percy się prostował - piętnaście centymetrów wzrostu, które ich dzieliło, stawało się wtedy znacznie wyraźniejsze. Ale już nie chciał się na to skarżyć w takiej sytuacji.

No dobra - może trochę chciał. Ale Percy już odbiegł, siekając mieczem przez tłumy wrogów. Owen zaraz też włączył się do walki.

Wkrótce Annabeth zrobiła to samo, a zaraz po niej - reszta herosów. Owen dostrzegł Harper i Luisa, więc odetchnął z ulgą.

Ale, oczywiście, tylko na chwilę. Zaraz potem ziemia pod ich wrogami zadrżała, formując się w postać bardzo wysokiego mężczyzny o długich, czarnych włosach, z okrutnym uśmiechem na twarzy, ubranego w czarną zbroję. W ręku trzymał długą włócznię.

- Witajcie! - jego głos zadudnił, jakby bóg najstarszego pokolenia mówił przez głośnik. - Gdzie są moi ulubieni herosi?

Owen zacisnął pięść. Gdyby ten sztylet i tarcza tak nie wyczerpywały jego energii, wziąłby obie rzeczy i odciął Chaosowi głowę. Tyle, że niewiele by to dało. Koleś i tak był nieśmiertelny.

❝Wakacje herosów❞ | Dwoje wybranych | tom 2 Where stories live. Discover now