Rozdział 46

130 19 1
                                    

Blask klingi sztyletu był wręcz oślepiający. Przez jedną setną sekundy w głowie Owena zebrały się setki myśli.

"Dobra... Więc tak zginę? Mogło być gorzej... ale mogło być też lepiej... cholera, pomocy!".

Chciał sięgnąć po swój miecz, ale był przyciśnięty do ściany między Laurel i Harper, a przed nim siedział jeszcze Will. Gdyby więc dobył miecza, zapewne nadziałby na ostrze kogoś z nich. Nie mógł ryzykować zawołania: "Posuń się!". Dlaczego?

Cóż, miał nieprzyjemne wrażenie, że ona go widzi. I to było chyba coś więcej niż wrażenie. Tylko jak? Mgła była mocna. A przynajmniej tak mu się wydawało.

Nie, to nie mogło mu się tylko wydawać. Nawet, gdyby nie włożył w stworzenie magicznej zasłony całej swojej siły... Harper też go wspomagała. Razem mogli stworzyć wystarczającą ochronę, nie przykładając się nawet do tego zbytnio. 

Podniósł wzrok jeszcze raz. I utwierdził się w przekonaniu, że Lea Farewall jest mistrzynią posyłania morderczych spojrzeń. 

Bo wyglądała w sumie dość zwyczajnie, co nie pasowało do reszty mrocznego pałacu. Miała na sobie zwyczajne dżinsy z dość wysoko podwiniętymi nogawkami, tenisówki i białą koszulkę. Drobne, farbowane na turkusowo loki opadały jej luźno na ramiona. Ale wyraz twarzy miała taki, jakby naprawdę chciała kogoś zabić. Zielone oczy otoczone wianuszkiem gęstych rzęs płonęły. I pod tym względem pasowało to do siedziby bogini Nocy i panującej tu mrocznej atmosfery. 

Och, no i było też znaczące zagrożenie - bo Lea trzymała w dłoni nóż. A potem zaczęła podchodzić. 

Diana zareagowała pierwsza. Wyciągnęła miecz z pochwy i już była gotowa do ataku. Ale córka Iris odwróciła wzrok i przeszła obok herosów, jakby w ogóle nie zwróciła na nich uwagi.

Diana opuściła broń. Część jej świadomości odetchnęła z ulgą. Lea po prostu zawiesiła wzrok na tym miejscu, tylko na chwilę. Byli w miarę bezpieczni. 

Jednak Diana nadal była wściekła. Na Leę, Luisa, Tylera i to wszystko. Że próbowali za wszelką cenę uprzykrzyć jej życie, które i tak było beznadziejne. Najpierw widziała, jak satyr, który przyprowadził ją do obozu, zginął po drodze, za co czuła się winna. Jej matka też zginęła. Dianie jakimś cudem udało się przeżyć starcie z Kronosem i Gają, a potem, gdy dostała tylko drobną misję udawania zwyczajnej licealistki, znalazła sobie dziewczynę i już dostrzegała jakąś nadzieję, pojawił się Chaos, potężniejszy niż jej wszyscy dotychczasowi wrogowie razem wzięci. To było strasznie irytujące. 

Ale już miała to wyzwanie przed sobą. Wielką kłodę pod nogami. Musiała ją jakoś przeskoczyć albo zepchnąć, obojętnie - byleby się jej pozbyć. Najlepiej tak, żeby nie stracić przy tym żadnej bliskiej osoby. Miesiąc temu Liam i Jimmy... Cóż, Diana nie znała ich za dobrze. Ale byli dobrymi chłopakami. Poświęcili się, ratując cały świat, wszystkich herosów, śmiertelników - wszystkich, bez wyjątku. Nie zasłużyli na taki los. 

Trzask! 

Lea najwyraźniej uznała, że otwieranie drzwi, kładąc dłoń na klamce i popychając ją jest sposobem tylko dla frajerów i otwarła je szybkim kopnięciem, bezceremonialnie wchodząc do środka. 

- Apate, Moros, mamy problem - powiedziała. 

- Hej - szepnął Owen - po co wyjęła nóż, skoro nie zamierza nikogo zaatakować? 

- Skąd wiesz, że nie zamierza? - spytała Laurel.

- Nie wiem - przyznał natychmiast Owen, a dopiero potem zrobił zamyśloną minę, jakby te informacje dopiero do niego docierały, po czym dodał: - Ale...

❝Wakacje herosów❞ | Dwoje wybranych | tom 2 Where stories live. Discover now