Rozdział 36

139 15 0
                                    

Chyba każdy zna to uczucie, kiedy wychodzisz, żeby pobyć sam ze sobą, po czym okazuje się, że ktoś zajął to miejsce.

Tak właśnie miała Laurel, gdy udała się na swoje ulubione wzgórze i zobaczyła tam najadę Alfejosu siedzącą w trawie i całkowicie pochłoniętą pleceniem wianków.

Jasne, że w takiej sytuacji najlepszym wyjściem byłoby po prostu oddalenie się ukradkiem. Jednak zanim Laurel zdążyła się choćby odwrócić, nimfa dostrzegła ją.

- O, cześć! - podniosła rozpromienioną twarz, a brązowe włosy podskakiwały z każdym jej ruchem. - Jak tam, Laurel?

Poklepała miejsce obok siebie. Córka Afrodyty wcale nie miała ochoty, by tam siadać, ale nie chciała być niemiła.

- Cześć - powiedziała, a potem wzięła głęboki wdech i zdecydowała się na szczerość. - Prawdę mówiąc... niezbyt.

Oczy najady rozbłysły.

- Ach, tak. Misja. Wszyscy się martwimy, co nie?

Laurel przypomniała sobie, jak nimfa przytuliła Owena na pożegnanie. Ta wizja wzbudziła w niej złość, więc szybko wyrzuciła ją z pamięci - a przynajmniej usiłowała.

- Tak - powiedziała. - Wszyscy...

- Hej, a umiesz robić wianki?

Laurel spojrzała na nimfę ze zdziwieniem. Jak można przejść na taki temat w trakcie takiej rozmowy?

Jednak zaraz otrzymała odpowiedź.

- No wiesz, zawsze, jak o czymś za dużo myślę, próbuję znaleźć sobie jakieś zajęcie - wyjaśniła nimfa. - Zawsze mi pomaga.

Heroska przyglądała się jej błyszczącym, turkusowym oczom. Może i najada Alfejosu nie była aż taka zła. A mimo to...

- No dobra. - Laurel uśmiechnęła się, co ostatnio nie zdarzało jej się często. - Wiesz, chyba coś tam umiem. W podstawówce jedna koleżanka trochę mi pokazywała.

- Świetnie! - zawołała nimfa. - Pomożesz mi?

Machnęła ręką, wskazując kwiaty, które rosły najbliższej, po czym zerwała jednego z nich.

Laurel zawahała się. Ta uprzejmość nimfy ją raziła. Przecież one nie powinny się dobrze dogadywać, prawda?

Owen. Cholera, chodziło tylko o niego.

I... no, bądźmy szczerzy - gdy Laurel zobaczyła go pierwszy raz, nigdy by nie pomyślała, że się w nim zakocha.

Najpierw po prostu usłyszała, że musi jechać na misję, żeby sprowadzić do obozu dwójkę jakiś półbogów. Gdy tylko dotarła na miejsce, a potem wraz z Dianą odwiedziła Nica, chciała wyjść na szybkie zakupy.

A los chciał, by to właśnie wtedy natknęła się na Owena McRae'a.

Zanim ją zauważył, mógłby uchodzić za jednego z mnóstwa szesnastolatków, jakich można by spotkać na ulicy. Jego twarz była ładna, choć nie jakoś szczególnie zapadająca w pamięć. Włosy miał w kolorze kawy z odrobiną mleka, a w czekoladowych oczach czaiły się energiczne iskierki. Delikatnie rzecz ujmując, nie wyróżniał się wysokim wzrostem (był chyba mniej więcej taki jak Laurel), ale otaczała go przyjemna aura... Na którą córka Afrodyty początkowo nie zwróciła uwagi. Rozpoznała chłopaka tylko dzięki wcześniejszemu opisowi.

Kiedy na siebie wpadli, postanowiła się odezwać. Wówczas wzrok Owena diametralnie się zmienił. Wytrzeszczył oczy, jakby conajmniej jednorożce przed nim latały.

❝Wakacje herosów❞ | Dwoje wybranych | tom 2 Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora