Rozdział 30

156 26 7
                                    

Cały świat, który otaczał Lavinię Asimov, został zagłuszony przez jej uporczywe myśli. Jedynym dźwiękiem, który dochodził do jej uszu (choć i tak z uporem) były przekleństwa starogreckie, jakimi Travis Hood sypał naokoło.

Właśnie oddali się od bazy Łowczyń i starszy z braci Hood postanowił opisać całą akcję, używając przy tym naprawdę barwnych sformułowań. Aż Billie chciała zatkać uszy.

- Nie lubicie Łowczyń, co? - zapytała ponuro Rzymianka, patrząc na synów Hermesa.

Connor ukrył dłonie w kieszeniach bluzy. Faktycznie, nieco się ochłodziło i chyba zbliżała się burza. Dobrze, że wzięli przynajmniej coś na ramiona.

- Nie nie lubimy - powiedział. - Ogólnie taka... organizacja, chyba tak to mogę nazwać, jest niezłym pomysłem. Tyle, że...

- Niektóre z nich są niemiłe - wszedł mu w słowo brat. - Mamy z tym pewne doświadczenie.

Lavinia chciała spytać, jakie dokładnie, ale gdy napotkała ponury wzrok Travisa, zrezygnowała. Zdmuchnęła kosmyk różowych włosów, który nasunął się jej na oczy i szła dalej.

Jakoże Travis przestał klnąć, Billie odetchnęła.

- Dobra. Teraz musimy po prostu złapać taksówkę. Wrócimy do nimf i tam...

- Nie - przerwał jej twardo Travis. - Jedziemy do obozu. Muszę znaleźć Katie.

Omiótł wzrokiem swoich towarzyszy, jakby się zastanawiał, czy ktoś z nich ośmieli się sprzeciwić. Nic takiego się nie wydarzyło.

Nie minęło pięć minut, a cała czwórka była usadowiona w taksówce zmierzającej do Obozu Herosów (a przynajmniej do miejsca, gdzie dawniej ów obóz się znajdował). Brak żartów ze strony braci Hood wywoływał ponury humor także u Lavinii i Billie.

Jechali jakieś piętnaście minut, aż nagle Connor wyciągnął coś z kieszeni. Był to zielony, owocowy żelek - ten od Łowczyń Artemidy. Billie wytrzeszczyła na chłopaka oczy, ale zanim zdążyła się zastanowić, kiedy niby ukradł żelka, przekąska zniknęła w jego ustach. Lavinia i Travis nie zwrócili na to uwagi.

Po jakiś pięciu minutach taksówkarz, którego najwyraźniej cisza przybijała równie mocno jak innych, odezwał się.

- Wiem, że już o to pytałem, ale na pewno chcecie tam jechać? Szmat drogi, a tam naprawdę nic nie ma.

- Jesteśmy pewni, proszę pana - odparł Travis.

Kierowca wzruszył ramionami i prowadził dalej.

W końcu dotarli na miejsce. Herosi poprosili, by mężczyzna zatrzymał się na początku plantacji truskawek. Resztę drogi mieli pokonać pieszo. W końcu nie było sensu narażania śmiertelnika.

Stamtąd, gdzie wysiedli, nie dało się jeszcze zobaczyć obozu. Lavinia wręczyła kierowcy pieniądze i życzyła miłego dnia, a on odjechał. Półbogowie wysiedli z taksówki, po czym rzucili się biegiem, nie zamieniwszy nawet słowa.

Travis natychmiast przestał być obojętny na wszystko. Wydawało się to jasne, sądząc po błysku w jego błękitnych oczach i delikatnemu rumieńcowi, który powrócił na tw helloarz. W końcu, po tylu dniach czekania, mógł zobaczyć swoich przyjaciół (rodzeństwo z domku Hermesa, Percy'ego, Leona i mnóstwo innych herosów), ale przede wszystkim swoją dziewczynę, Katie. Obiecał jej wrócić cały i zdrowy. Nie przysiągł może na rzekę Styks, ale czuł się równie zobowiązany. No i chciał, aby i córka Demeter mogła go powitać cała i zdrowa.

Przyspieszył tak, że reszta ledwie zdołała trzymać z nim tempo. A potem i tak ich wyprzedził. Już sobie wyobrażał, co będzie, gdy dotrą na miejsce.

❝Wakacje herosów❞ | Dwoje wybranych | tom 2 Where stories live. Discover now