No przepraszaj flądro.

Dzwoneczek uciszyła ją spojrzeniem, na co ta wydęła usta i usiadła przede mną.

— Wszystko będzie w porządku, wiesz? — blondynka położyła rękę na moim ramieniu.

— Być może — wcięła się Ceddar z krzywym uśmiechem. W tamtym momencie krew odpłynęła mi z głowy. Naprawdę zaraz ją zabiję.

— Tak, czy inaczej... — zgrabnie zmieniła temat Dzwoneczek — ...Wszystko się zawsze układa. Prędzej, czy później wszystko wróci do normy. Bo takie jest życie. Nieważne co się dzieje i tak wrócisz do punktu wyjścia i przynajmniej będziesz się czuła neutralnie. Za to kluczem do szczęścia jest wiara. Czasami czegoś nie ma i od ciebie zależy to, czy się pojawi, ale to akurat później zrozumiesz  — uśmiechnęła się przyjaźnie.

Może i tak, ale co jak „dobrze" oznacza, że przyzwyczaję się do braku Zack'a? Czułam, że to koniec i nie ma powrotu, ale u mnie nadzieja zawsze umiera ostatnia. Nie chciałam go tracić, a sama do tego niestety doprowadziłam.

— Czy to nie znaczy, że się nie pogodzimy? — zapytałam mrużąc oczy.

Dzwoneczek przegryzła policzek i spojrzała na nnie swoim słynnym matczynym wzorkiem.
— Okaże się. Dam ci radę. Wiele tracimy wskutek tego, że przedwcześnie uznajemy coś za stracone* — ukazała rząd równiusieńkich i idealnych perełek w ustach.

— No, wszystko będzie w porządku. Może zapomni? — Ceddar próbowała mnie pogłaskać po zgrzybiałej nodze krasnala, ale posłałam jej mordercze spojrzenie, więc się cofnęła.

— No napewno — skrzywiłam się do niej z goryczą.

Dziewczyny miały rację. Wszystko się wyrówna i będzie jak dawniej. Muszę tylko poczekać na rozstrzygnięcie naszej relacji. Miałam nadzieję, że sytuacja wróci do normalności. Że cała ta kłótnia nigdy by się nie wydarzyła, ale niestety fakty były takie, że moja przyjaźń się sypała i nic nie mogłam poradzić. Planowałam pogadać z nim, a póki co zobaczymy co czas przyniesie.

— Przeczekaj to. Czasami tak naprawdę nasz problem nie istnieje — Dzwoneczek uśmiechnęła się ciepło i odeszła ode mnie z niewyobrażalna gracją przy schodzeniu po schodkach. Po niej Ceddar obdarzyła mnie szczerym uśmiechem, ale już go nie odwzajemniłam i odeszła.

Westchnęłam przeciągle. Miały rację. Przeczekać. Jak zawsze. Poczekam, aż problemy same znikną. Poza tym czasami trzeba drugiej osobie zupełnie dać czas, by przemyśleć sobie wszystko.

— Daj, bo sobie jeszcze krzywdę zrobisz — usłyszałam głos jak zawsze rozbawiony, ale z nutką złości. Peter wystawił przed siebie rękę i podszedł do Brendana, który był już dosłownie siny z furii i wysiłku przy otwieraniu drzwiczek — Co jest? — chłopiec kucnął przy łodzi i spojrzał pytająco na bruneta.

Ten pierwszy wzruszył ramionami jakby próbując zapewnić samego siebie o wewnętrznym spokoju, ale tak naprawdę miał w oczach wypisaną taką złość, że biła nawet Petera. Nie wytrzymał jednak z poker facem za długo, bo niemal od razu wściekły zaczął mamrotać coś pod nosem i kopać łódkę.

— Pokaż mi to — Peter złapał za drzwiczki i zacisnął dłoń na klamce delikatnie ją ciągnąc. Najwyraźniej ani drgnęła, bo na twarz wpełzł mu grymas niezadowolonia — Co to za badziew? Ty to robiłeś? — sarknął, na co brunet zmrużył oczy i ze skwaszoną miną wyśmiał go wzrokiem politowania.

— Bardzo śmieszne. Otworzysz to? — zacisnął wargi powstrzymując się od następnego kopniaka, którym zapewne mógłby już sobie coś poważnie połamać.

Take me to the Neverland Where stories live. Discover now