28

3.6K 144 25
                                    

Jace

Przeszedłem przez cały Instytut, szukając Aleca, ale nigdzie go nie spotkałem, ani nikt go nie widział.

Obwinia siebie, o morderstwo Jocelyn, ale przecież to nie jego wina. Każdy to wie. Ale nie on.

Ruszyłem do częstego pobytu mojego Parabatai. Czyli na dach. Zawsze tam przychodził, kiedy chce się rozładować.

Popchnąłem drewniane drzwi i wyszedłem na wewnątrz. Postawiłem parę kroków do przodu i zerknąłem za ścianą, czy na pewno tam jest. I tak było. Mogłem już od razu tu przyjść.

Alec po kolei wypuszczał zapalającą strzałę, celując w bardzo daleki, opuszczony budynek.

Podeszłem do przyjaciela.

- Alec.

Starszy Lighwood wycelował we mnie broń.

- Odsuń się.

- Jak długo tu jesteś? - zapytałem spokojnie.

- Jestem pod zasłoną. Nikt mnie nie widzi.

- Nie zadręczaj się tym.

- Nie robię tego.

- Z kim rozmawiasz? - dalej celował we mnie - Jestem twoim Parabatai. Wiem przez co przechodzisz. To, co się stało Jocelyn, jest winny demon, nie ty.

- Zejdź mi z drogi.

- Ej - podnisłem ręce do góry, w geście poddania się - nie jestem wrogiem, pamiętasz? - Alec po jakim czasie wycofał łuk i westchnął głośno - Chodź. Wracaj do środka.

- Wcale nie chce tam być.

- Alec, Valetnine ma Miecz Dusz. Powstrzymał Cichych Braci - czarnowłosy odwróć się i podszedł do murka, a ja ruszyłem za nim - potrzebujemy żołnierzy.

- Nie udawaj, że tego nie było - podniósł głos i spojrzał na mnie - nie zdołałem cię ocalić przed Valentine'm, ani przed Miastem Kości - przymknął na chwilę oczy i zacisnął szczękę - to ich matka - popatrzył na mnie - twoja matka - przyjaciel odwrócił się i wyjął stele z kieszeni.

- Nikt cię nie wini.

- A powinni.

Alec wyskoczył z balkonu i dzięki Runie Wytrzymałości bezpiecznie wylądował na ziemi. Podszedłem do murku i odprowadzałem go wzrokiem dopóki znikał mi całkowicie z oczu.

Skyler

Siedząc na łóżku, wsłuchałam się nieznanych mi hebrajskich słów wypowiedzianych przez Simona, ale jedynie wiedziałam, że to modlitwa.

- Amen - dokończył.

- Nie wiem, co powiedzieć - powiedziałam beznamiętnie.

- Tak źle mówię po hebrajsku? - spytał trochę rozbawiony, pewnie chcąc poprawić mi w ten sposób humor.

Ale aktualnie, niczego nie czułam.

Żadnej radości, czy smutku.

Po prostu nic.

- Chciałbym skontaktować się z Lukiem - odparłam i tym razem spojrzałam na niego - zawsze mi mówił, kiedy wyjeżdża z miasta - pokręciłam głową - martwię się.

- Jocelyn była dla niego wszystkim.

Przymknęłam na chwilę powieki, żeby łzy nie spłynęły mi z oczy, a potem wzięłam głęboki wdech.

ʟɪɢʜᴛ ɪɴ ᴛʜᴇ ᴅᴀʀᴋ «ᴀʟᴇᴄ ʟɪɢʜᴛᴡᴏᴏᴅ»Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz