| | Rozdział 23 | |

858 29 38
                                    

* 10 lat po akcji z rozdziału 22 *

Wybrzeże tak jak i reszta osób dużo się rozwinęło, nie kiedyś kilka domków ukrytych pomiędzy drzewami teraz duża osada z murami. Carol wraz z kilkoma innymi osobami wróciła z długiej wyprawy łodzią. Kilka lat temu kobieta zaczęła wszystkich unikać, Daryla czy nawet Ezekiela. Sam mężczyzna również nie śpieszył się aby porozmawiać normalnie z Carol, oboje od jakiegoś czasu zachowują się dziwnie. Grupka dzieci bawiła się zbierając piasek z plaży i przynosząc go pod jeden z budynków. Wszystkie uśmiechnięte jednak po chwili wszystkie ucichły i zaczęły się czemuś uważnie przyglądać.

- Co tam macie?- Podeszłam do grupki dzieciaków a moim oczom ukazała się brudna od piasku maska szeptacza. Wzięłam ją do ręki i podeszłam do Daryla który jadł przy ognisku upolowaną mewę.- Patrz co dzieci znalazły.- Zdziwiony mężczyzna wziął do ręki maskę odkładając mięso trzymane w rękach.-

Zdziwiony mężczyzna odłożył mięso trzymane w rękach i wziął do nich maskę. Obejrzał z każdej strony i powiedział abym poinformowała Alexandrię o sytuacji. Weszłam do budynku, odłożyłam maskę na bok i usiadłam obok radia.

- Wybrzeże do Alexandrii.- Radio chwilę zaszumiało a z drugiej strony odezwał się Rick.-

- Tu Alexandria. 

- Dzieci bawiąc się w piasku znalazły maskę szeptacza. Jest dość świeża, nadal była w całości oraz nie była obrośnięta żadnymi roślinami. Rick wiesz co to może znaczyć?

- Wiem aż za dobrze. Wracaj jak najszybciej do Alexandrii, musimy omówić tą sprawę.

Wróciłam po kilkudniowym wyjeździe na wybrzeże do Alexandrii, zatęskniłam za tą osadą. Może i kilka dni to wcale nie tak dużo ale brakowało mi tych ludzi, brakowało mi mojego domu. Mieszkańcy Alexandrii chodzili uśmiechnięci po ulicach osady a rośliny które posadziliśmy na polach uprawnych szybko rosły. Dobudowaliśmy kilka budynków, powstało kilka zagród w których trzymamy zwierzęta oraz powstał prowizoryczny sklep. Osada każdego dnia się rozwijała, a mury osady poszerzyły się o kilka metrów.

- Ciocia Faith!- Podbiegła do mnie brunetka wtulając się we mnie.- Tęskniłam za tobą.

- Ja za tobą też Judith, nawet nie wiesz jak bardzo.

Weszłam do budynku który służył za mój dom, w środku siedział Rick wraz z Michonne. Większość włosów szeryfa zmieniła kolor na siwy a na jego twarzy pojawiło się kilka nowych zmarszczek. Przywitałam się z nimi, odłożyłam torby i wraz z Judith poszłyśmy się przejść nad małe jeziorko które ostatnio powstało. Był nad nim mały mostek na którym można było usiąść i w spokoju porozmawiać. 

- Chciałabym być taka, jak ty.- Judith uśmiechnęła się w moją stronę poprawiając swoje długie włosy.-

- Nie chciałabyś. Robiłam wiele złych rzeczy, walczyłam z ludźmi których nazywałam potworami a ja sama nim byłam.

- Robiłaś co musiałaś żeby przetrwać, dbałaś o swoich bliskich. Dbałaś o mojego tatę, mamę czy Carla. Prawda?- Pokiwałam potwierdzająco głową, dziewczyna przeniosła wzrok na wodę i się w nią zapatrzyła.- Jaka... Jaka była reakcja mojego taty na śmierć mojego brata? 

- Judith, nie...

- Proszę.

* 10 lat wcześniej *

Dojechaliśmy na teren osady, zsiadłam z pojazdu a Daryl pomógł mi iść. Oczy miałam opuchnięte od płaczu a ciało odmawiało posłuszeństwa. Wszyscy mieszkańcy patrzeli się na nas z zaciekawieniem jednak po chwili drogi spotkaliśmy Ricka. 

- Nie... Nie, to nie może być...- Mężczyzna stał kawałek od nas a z jego niebieskich oczy zaczynały spływać łzy. Usiadł na chodniku obok i schował twarz w rękach. Coraz więcej ludzi zaczęło się w okół nas zbierać. Rick wziął głęboki wdech i wstał na równe nogi patrząc się na grupkę ludzi stojącą przed nim.- Mój syn nie żyje jeśli was to tak interesuje! A teraz wypierdalajcie stąd i wracajcie do roboty!- Ten usiadł ponownie na asfalcie opierając głowę o ręce.- To moja wina... Ja go tam zostawiłem. To moja wina, że mój syn nie żyje.

******

Po rozmowie z Judith weszłam do budynku w którym stał szeryf wraz z kilkoma innymi osobami. Wszyscy zaczęliśmy rozmawiać o masce którą znaleźliśmy na wybrzeżu.

- Może to oznaczać dwie rzeczy, szeptacze są bliżej niż nam się wydaje albo po prostu to jakaś stara maska która wypłynęła z wody.

- Michonne to nie może być stara maska. Wszyscy ją widzieli, jeśli byłaby dłużej w wodzie zaczynałaby się rozpadać oraz byłaby obrośnięta różnymi roślinami.

- Nasi starzy przyjaciele ponownie dali o sobie znak.


Było już kilka minut po szesnastej, słońce mocno grzało co nie pomagało w ciężkiej robocie. Mięśnie mnie bolały a brak snu który towarzyszył mi od kilku dni nie pomagał. Dzisiaj wraz z Neganem zasadziliśmy kilka nowych roślin. Mężczyzna zdobył zaufanie większości mieszkańców, ciężko pracował jednak się udało. Ludzie normalnie do niego podchodzą oraz rozmawiają.

- Faith, Eugane prosi Ciebie żebyś do niego przyszła.- Odłożyłam rękawicę ogrodowe i poszłam do pomieszczenia w którym znajdował się Eugane.-

Mężczyzna siedział przy ogromnym radiu i coś w nim grzebał. Opowiedział mi o tym, że ostatnio z kimś rozmawiał. Najprawdopodobniej jest to jakaś duża osada która liczy ponad kilka tysięcy mieszkańców. Usiadłam przy radiu i zaczęłam rozmawiać z osobą po drugiej stronie.

- Ty jesteś pewnie Faith Seed, Eugane opowiadał mi o tobie dość dużo. O osadzie w której żyjecie, jakie masz relacje z innymi. Wspomniał również, że kilka lat temu straciłaś dość ważną osobę...

- Do czego zmierzasz?- Powiedziałam lekko poddenerwowana do kobiety po drugiej stronie.-

- Zmierzam do tego, że twój chłopak jest cały i zdrowy.

Teraz śmierć poluje na życie | | Carl GrimesWhere stories live. Discover now