| | Rozdział 4 | |

1.2K 40 29
                                    

Z rana wraz z Carlem i Sophią postanowiliśmy pójść nad jezioro, siedzenie cały czas w tym obozie może być dołujące i po prostu nudne. Dale powiedział, że jakby coś się działo mamy krzyczeć. Trochę bez sensu bo zwrócilibyśmy pewnie uwagę istot których przecież uwagi nikt nie chce. Ja postanowiłam wziąć swój nożyk, przezorny zawsze ubezpieczony. A w tych czasach taka niepozorna rzecz może uratować życie. Sophia poza obozem wydawała się być... Bardziej otwarta, może otwarta aż tak tutaj nie pasuje ale po prostu nie uważa tak na to co mówi. Nie wiem czemu wszyscy ludzie z obozu tak ignorują fakt, że Ed znęca się fizycznie i psychicznie nad Carol i Sophią. Tylko teraz pytanie czy jest w ogóle jakiś sposób na pomoc dla nich, nie zgłosimy go nigdzie ani nie zmusimy do odejścia bo nie odejdzie, zabić też nikt go nie zabije. A może istnieje jakiś inny sposób?

- Hej wszystko w porządku? Nie odzywasz się w ogóle.

- Zamyśliłam się po prostu. Wszystko ok.

Gdy w końcu już doszliśmy do naszego celu wycieczki położyliśmy ręcznik na ziemi i zdjęliśmy ubrania zostając w samych strojach kąpielowych. Woda była delikatnie chłodna, nie zdążyła się ogrzać. W końcu było dopiero coś po południu. 

- Ciekawi mnie skąd te chodzące trupy się wzięły, zwłaszcza tak nagle.

- Lori mówiła, że to jest jakiś rodzaj wścieklizny czy czegoś podobnego, ludzie po ugryzieniu zamieniają się w to coś.

- Masakryczna śmierć, zginąć i powrócić ponownie. Jako żywy trup.

Po dość długim czasie spędzonym w wodzie postanowiliśmy usiąść na ręczniku który leżał na brzegu. Słońce przyjemnie grzało a wiatr był prawie w ogóle nie wyczuwalny. Jeśli mam być szczera wolę to ''aktualne'' życie od tego przed tym szaleństwem, no może gdyby tych zgniłych ciał nie było to by było lepiej, ale mimo wszystko. Mam chociaż jakiś przyjaciół, mam z kim spędzać miło czas. Tak jak teraz, trójka nastolatków która wcześniej nie wiedziała o swoim istnieniu nagle po przysłowiowym końcu świata zostają przyjaciółmi. W pewnym momencie usłyszeliśmy szelest w pobliskich krzakach i ciche warczenie, nawet tu spokoju nie ma. Po chwili sztywny wyszedł z zarośli i szedł w naszą stronę. Śmierdziało od niego na kilometr.

- Ja się nim zajmę, zbierzcie rzeczy zaraz będziemy wracać.- wyjęłam mały nożyk z kieszeni w spodniach które leżały na brzegu i podeszłam w stronę naszej ofiary losu-

Po krótkich obserwacjach przy pierwszym spotkaniu z sztywnym zauważyłam, że giną dopiero po wbiciu czegoś w mózg. Szybkim ruchem wbiłam nóż w czaszkę, przyznam trzeba było trochę siły użyć. Gdy żywy trup przestał być już żywy jak najszybciej zebraliśmy się i wróciliśmy do obozu. Najpewniej dostaniemy mały opieprz, gdzie my tak długo byliśmy. Mimo tego nie żałuje, świetnie się bawiliśmy. 

- Skąd masz tą krew na rękach?- podszedł do mnie mężczyzna który wcześniej miał bliskie spotkanie z moim nożem-

- Spotkaliśmy jednego sztywnego i go zabiłam.- gdy skończyłam mówić Ed chwycił blondynkę za rękę chcąc ją zaciągnąć do ich namiotu-

- Nie będziesz z nimi nigdy więcej chodzić.- Krzyknął mężczyzna który szarpał się z nastolatką. Nie przejmował się tym, że każdy go widzi. Nie tylko ludzie ale i sztywni go widzą i słyszą.-

- Zabieraj z niej swoje łapska, oferta wbicia noża w ten brzuch nadal aktualna.

Ed puścił Sophię i ruszył w moją stronę, kilka osób które stały z boku podeszły bliżej nas. Nie wiem czy dlatego, że chciały nas w razie czego oddzielić czy dlatego, że po prostu byli ciekawi co się dzieje. 

Poczułam jak facet stojący przede mną przywala mi w twarz. Nie wiem co działo się potem, miałam tylko mroczki pod oczami. Słyszałam jak ktoś na kogoś krzyczy ale nie rozumiałam kto i co mówi. Po kilku sekundach mroczki przed oczami ustały tak samo jak szum w uszach.

- Nic Ci się nie stało? Dość mocno Ci ten skurwiel przywalił.- Mężczyzna z kuszą po prawej odezwał się.-

- Oprócz tego, że cała czaszka mnie boli i chyba leci mi dość mocno krew to nic się nie stało.- Daryl podał mi mały ręcznik który leżał obok, przyłożyłam go do miejsca z którego leciała krew.-


Odkąd zaczęła się ta apokalipsa, zastanawia mnie czy naprawdę istnieją tutaj bezpieczne miejsca. Wojsko niby stworzyło tak zwane ''safe zone'' w różnych miejscach w kraju. Jedna niby jest w Atlancie jeśli dobrze zapamiętałam. Choć czy teraz możemy gdziekolwiek czuć się bezpiecznie? Skąd mamy mieć pewność ile taka baza będzie bezpieczna. Nigdy nie wiadomo kiedy jakiś zarażony wtargnie do środka i zarazi resztę ocalałych. Czasami nadal nie wierze, że to prawda, takie rzeczy działy się tylko w filmach...

Na szczęście jak to Merle powiedział znajdujemy się daleko od czerwonej strefy. To oznacza, że mamy mniejsze prawdopodobieństwo spotkania kogoś zarażonego.


- Dobrze się czujesz?- Nieźle się przestraszyłam głosu chłopaka-

- Carl nie strasz. Tak dobrze się czuję, jak myślisz kiedy oni wrócą z tego wypadu Atlanty?

- Mam nadzieję, że jak najszybciej.- Wtem zza naszych pleców doszedł głos samochodowego alarmu-

Obróciliśmy się w stronę obozu, Dale pokazał nam ręką, że mamy zostać tam gdzie jesteśmy. Alarm z sekundy na sekundy robił się coraz głośniejszy. Po kilku minutach do obozu przyjechał Glenn w czerwonym sportowym samochodzie. Ale gdzie reszta? Wszyscy poszli się przywitać ale i ja i jak zauważyłam również Carl nie mieliśmy za dobrych humorów na radosne przywitania. Usłyszeliśmy odgłosy kolejnego pojazdu który przyjechał pod obóz, wyszli z niego wszyscy którzy pojechali do Atlanty. Aż serce szybciej bije widząc jak rodziny się ze sobą witają skacząc sobie w ramiona. Ale chyba tylko dla mnie był to radosny widok, chłopak obok miał wzrok skierowany ku ziemi a z jego oczu powolnie spływały samotne łzy. Położyłam rękę na jego ramieniu, za dużo nie pomoże ale w tym momencie nie wiedziałam jak inaczej mu pomóc. W tym momencie Carl podniósł delikatnie głowę. Chłopak otworzył szerzej oczy jakby zobaczył ducha.

- To... To nie możliwe.- W tym samym momencie co to powiedział pobiegł w stronę gdzie stały dwa pojazdy które przed chwilą przyjechały-

Postanowiłam również podejść żeby nie wyjść na tą co nie przyszła się przywitać. Gdy podeszłam bliżej zauważyłam, że Carl obejmuję jakiegoś mężczyznę. Gdy byłam już wystarczająco blisko usłyszałam jak Carl mówi pod nosem ''myślałem, że nie żyjesz tato''.

Gdy nastał wieczór wszyscy postanowili usiąść przy ognisku i wspólnie zjeść ostatni posiłek dzisiejszego dnia. Każdy dostał po porcji ryby wraz z kilkoma owocami. Można powiedzieć, że dla takich chwil się żyje. Wspólne siedzenie przy ognisku, cieszenie się swoim towarzystwem, zapomnienie o codziennych problemach i niebezpieczeństwie. Ed jak zawsze wolał siedzieć w samotności, ale w tej chwili kompletnie mi to nie przeszkadzało. Wszyscy cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Każdy chcieli żeby Rick opowiedział swoją historię, jak przeżył. 

- A gdy już wyszedłem z budynku zobaczyłem dziesiątki o ile nie setki ciał zakrytych prześcieradłami, much było pełno a smród niemiłosierny.- Mężczyzna z delikatnym zarostem kontynuował swoje opowiadanie.-

Przeżył koszmar jeszcze większy od nas, nie wiedział kompletnie co się dzieje. Od razu po wyjściu ze szpitala pojechał do domu. W tym momencie myślał, że jego rodzica nie żyje, że został sam. Kontynuując mówił, że spotkał nijakiego Morgana oraz jego syna Duane'a. Powiedział również, że w Atlancie nie jest wcale tak pięknie jak mówili. Nie ma żadnej bezpiecznej strefy a ulice są opanowane przez sztywnych, po wojsku czy żywych ludziach nie ma śladu.

Teraz śmierć poluje na życie | | Carl GrimesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz