| | Rozdział 2 | |

2K 61 133
                                    

Obudziłam się i zobaczyłam, że zasnęłam oparta o ramię Carla. Sam chłopak spał więc raczej za bardzo mu to nie przeszkadzało. Przeciągnęłam się i zobaczyłam, że stoimy w ogromnym korku najprawdopodobniej na kilkadziesiąt metrów o ile nie kilometrów. Wyszłam powoli z samochodu i podeszłam do Lori która wraz z Shanem rozmawiała z małżeństwem wraz z córką mniej więcej w moim wieku. Kobieta miała siwe bardzo krótko ogolone włosy, mężczyzna obok również miał krótkie włosy ubrany w luźne ciuchy które bardziej wyglądały jak szmaty aniżeli ubrania. Lori powiedziała, że stoimy w tym korku już ponad dwie godziny. Powodem jest najprawdopodobniej to, że wojsko zablokowało drogę wyjazdową z miasta. Wyczułam, że moja obecność przy tej konwersacji jest zbędna więc postanowiłam wrócić da samochodu z którego przed chwilą wyszłam. Usiadłam z powrotem obok chłopaka i obserwowałam ludzi którzy próbują zrozumieć o co chodzi i co się dokładnie stało. 

- C-co się dzieję?- Obróciłam się w stronę chłopaka który przed chwilą wstał-

- Twoja matka wraz z Shanem rozmawiają z jakąś rodzinką a my aktualnie stoimy w ogromnym korku który od około dwóch godzin stoi w miejscu.

Po krótkiej rozmowie postanowiliśmy wyjść na zewnątrz. Po chwili rozmowy usłyszeliśmy odgłosy helikopterów. Chwyciłam chłopaka za rękaw i pobiegliśmy w stronę gdzie one leciały. Kilka osób oprócz nas też postanowiło to sprawdzić. Kawałek od drogi było idealne miejsce z widokiem na całe miasto. Staliśmy wraz z małą grupką osobami i czekaliśmy na rozwój wydarzeń.

Wybuch. Ogień. Panika. Bombardują Atlantę. Miasto w którym się wychowałam. Niszczą moje dzieciństwo, wszystkie wspomnienia te złe czy dobre. Słone łzy zaczęły lecieć z moich oczu powolnie spływając na moje poliki. Właśnie w tym momencie doszło do mnie, że to jest nieodwracalne. To nie jest jakiś koszmar, to wszystko dzieję się naprawdę. Czułam jak moje całe pojebane życie, wszystkie wspomnienia runą bezpowrotnie w gruzach. Ryczałam jak małe dziecko, jeszcze dzisiejszego poranka moje życie było normalne. Szkoła, znajomi, to już nie powróci. 

Po kilku sekundach poczułam jak męskie ręce przyciągają mnie do siebie. Bez namysłu przytuliłam się jak małe przestraszone co się stanie w bliskiej przyszłości dziecko do drugiej osoby. Gdy delikatnie się uspokoiłam zobaczyłam, że osoba do której od kilku minut byłam przytulona to chłopak który kilka godzin wcześniej uratował mi życie. Gdyby nie on ja bym pewnie była w tym zasranym mieście i właśnie umierała. 

- Słuchajcie wraz z małą grupką osób idziemy jak najdalej od tej drogi i rozbijemy jakiś obóz.- usłyszałam męski głos zza moich pleców. Wytarłam pośpiesznie łzy i nadal trochę roztrzęsiona ruszyłam wraz z Carlem za Shanem.-

Wzięłam swoją torbę z moimi rzeczami i wraz z dwoma rodzinkami, jakimś starszym dziadkiem z dwoma blondynkami oraz czterema innymi osobami. Weszliśmy do lasu który znajdował się obok drogi i szliśmy przed siebie. Jak najdalej stąd. Szliśmy dłuższy już czas, nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa miałam ochotę położyć się na tej ziemi i nie wstawać.

Gdy szliśmy tak od ponad pół  godziny usłyszeliśmy szelest z naszej prawej strony. Kilka osób z kieszeni powyjmowało noże lub inne prowizoryczne bronie i obserwowało dwie postacie które zmierzały w naszym kierunku. Dwójką nieznajomych okazali się bracia. Chcieli do nas dołączyć a że wyglądali na normalnych nikt nie miał nic przeciwko. Szliśmy dalej i zauważyliśmy mały domek a obok niego kamper i Jeep. Shane poszedł zbadać teren czy nikogo nie ma a reszta stała na czatach. Nikogo nie było więc postanowiliśmy wziąć pojazdy Na mapie która była w środku jednego z pojazdów można było zobaczyć, że jeśli pojedziemy jedną z dróg która wiedzie obok domku dojedziemy do oddalonego o kilka kilometrów miejsca od autostrady które będzie dość bezpieczne, i przede wszystkim jest bardzo daleko od tego bagna. Podzieliliśmy się kto jedzie w Jeepie a kto w kamperze. Shane wraz z Azjatą, ciemnoskórym, oraz braćmi postanowili jechać Jeepem a reszta poszła do kampera. Staruszek który miał na imię Dale prowadził a obok niego siedziała Andrea starsza z sióstr. Shane który prowadził Jeepa postanowił jechać przed nami aby jak to on powiedział ''sprawdzić teren przed nami'' szczerze powiedziawszy to, że jest policjantem powoduję to, że czuje się nieco bezpieczniej ale mimo to czuje w okół niego złą aurę. Mam wrażenie jakby to co on mówi nie było do końca prawdą a to co robi wygląda jakby było na pokaz. 

Teraz śmierć poluje na życie | | Carl GrimesWhere stories live. Discover now