| | Rozdział 14 | |

801 37 20
                                    

Miasto do którego właśnie wjechaliśmy wydawało się bardzo spokojne, nic niepokojącego nie było słychać ani widać. Jako pierwszy cel postawiliśmy klinikę weterynaryjną, podjechaliśmy do budynku i zsiedliśmy z koni. Gdy upewniliśmy się, że nikogo w środku nie ma zabraliśmy się za zbieranie rzeczy, wzięliśmy kilka tabletek do odrobaczania, środki dezynfekujące, bandaże oraz witaminy dla psów. Gdy wszystko co potrzebne zebraliśmy poszliśmy w stronę sklepu zoologicznego. Weszliśmy do budynku i każdy z nas poszedł na inne działy, Chloe poszła na dział z zabawkami, Carl na dział z karmą a ja na dział ze smyczami i obrożami. Wzięłam dwie obroże mniejszego rozmiaru oraz dwie większego na później gdy szczeniaki dorosną. Smycze wzięłam dwie 2 metrowe kolorystycznie dopasowane do obroży oraz dwie dłuższe kilku metrowe smycze. Gdy pakowałam wszystkie rzeczy do torby z drugiego końca sklepu dobiegł mnie krzyk Chloe.

- O boże, dzięki.- Gdy dobiegłam już do źródła dźwięku zobaczyłam Carla który zabił sztywnego i Chloe stojącą obok.-

- Nic Ci nie jest?- Poprawiłam torbę na ramię i podeszłam do dziewczyny aby obejrzeć ją z każdej strony.-

Rzeczy które znaleźliśmy schowaliśmy do toreb a kilkukilogramową paczkę karmy Carl położył na zadzie konia Chloe.

- Wiecie czego mi najbardziej brakuje w ciągu tej całej apokalipsy? Internetu.- Wszyscy się zaśmialiśmy, to prawda każdemu mniej lub więcej brakuje internetu. Można było wszystko sprawdzić, zamówić różne rzeczy, rozmawiać z innymi czy wieczorem obejrzeć film lub serial.-

- W ogóle myśleliście kiedyś, że coś takiego nastanie? Brak szkoły, sklepów, codziennych udogodnień.

- Takie rzeczy tylko w filmach się działy, nigdy nie myślałam, że nastanie przysłowiowy koniec ludzkości. 

- Ktoś mi kiedyś powiedział, że każdy kiedyś zmartwychwstanie... Ciekawe czy autor miał właśnie to na myśli.

Jechaliśmy dalej nigdzie się nie śpiesząc, zostało nam kilka kilometrów do Alexandrii.

- Carl, jak myślisz dostaniemy opieprz od twojego ojca?- Odpowiedziała mi cisza.- Carl?- Obróciłam głowę i zobaczyłam, że chłopak który za mną siedzi był we mnie wtulony a oczy miał zamknięte.-

- Biedny się zmęczył.- Zaśmiała się cicho Chloe.- 

Pogoda trochę się pogorszyła, wiatr nieco mocniej zaczął wiać a na niebie pojawiło się kilka chmur. To jednak nie przeszkadzało nam aby śmiać się na całego, Chloe przypomniało się kilka suchych żartów a mi kilka śmiesznych historyjek za czasów gdy byłam dzieckiem. 

- Hej Carl, wstajemy jesteśmy już na miejscu.- Szturchnęłam chłopaka który miał głowę opartą o moje plecy a ręce mocno ściśnięte wokół mojej talii. Carl przetarł zaspane oczy a my właśnie wjeżdżaliśmy do osady.-

Odstawiliśmy konie i weszliśmy do domu. W środku budynku przy drzwiach stał nieco zdenerwowany Rick.

- A wy gdzie byliście, co jakby wam się coś podczas tego wypadu stało? Macie zakaz wychodzenia z Alexandrii przez tydzień.- Zaczęliśmy wchodzić po schodach a Rick pokierował się w stronę salonu, z jego strony można było usłyszeć tylko ciche- Nie wybaczyłbym sobie gdyby coś wam się stało.

- Ale tu śmierdzi, otwórzcie okno.- Weszliśmy zasłaniając nosy koszulkami.- No, no, nasi nowi towarzysze zrobili nam niespodzianki. Chloe idź jak możesz po jakieś ścierki czy papier, boże od kiedy kupy psów tak śmierdzą.

- Bardziej od rozkładających się ciał trupów?- Zapytał widocznie rozbawiony sytuacją Carl.-

- Tak, bardziej.

Teraz śmierć poluje na życie | | Carl GrimesWhere stories live. Discover now