| | Rozdział 5 | |

1.1K 38 17
                                    

Wraz z Rickiem, T-dogiem, Darylem  i Glennem jechaliśmy właśnie do Atlanty. Podróż mijała spokojnie, żadnych problemów na drodze. Rick wraz z kusznikiem siedzieli z przodu a ja, wraz z T-dogiem i Glennem z tyłu. Gdy dojechaliśmy na miejsce zostawiliśmy ciężarówkę i przeszliśmy przez płot który blokował nam przejście dalej. Nasz plan był taki, najpierw idziemy po brata Daryla, następnie po broń którą Rick upuścił podczas ucieczki przed zarażonymi. Szliśmy ulicami Atlanty w stronę wieżowca w na którego dachu został Merle. Miasto było kompletnie opuszczone, wszędzie opuszczone samochody a na ulicach pełno śmieci i trupów. Dość sprawnie udało nam się ominąć małą grupkę sztywnych którzy kręcili się obok, byliśmy już dość blisko. Weszliśmy do budynku i ruszyliśmy schodami na górę, nie należało to do najłatwiejszych zadać do zrobienia. Schodów było pełno a i ja kondycji wyśmienitej nie miałam. Wiadomo przebiec kilometr to przebiegłam ale po zakończeniu konałam. Weszliśmy już na górę, otworzyliśmy drzwi od klatki schodowej i poszliśmy w stronę gdzie Merle powinien być przypięty. Można było odczuć przyjemny wiatr który ochładzał nasze spocone ciała. 

Nie ma go, jedyne co po nim zostało to odcięta dłoń. 

Szliśmy w stronę miejsca w którym znajdowała się broń upuszczona przez Ricka, mieliśmy od razu iść dalej i szukać Merla ale T-dog powiedział, że on nie ma zamiaru chodzić po mieście opanowanym przez sztywnych z prowizoryczną bronią. W sumie wszyscy się z nim zgodziliśmy. Akcja była prosta, ja wraz z Glennem idziemy po torbę. Daryl idzie do uliczki z której wcześniej przyszliśmy a Rick wraz z T-dogiem są w nieco dalszej uliczce. Na wypadek gdyby zarażeni odcięli nam drogę powrotną do Daryla. 

Szybko udało nam się dostać do miejsca gdzie torba się znajdowała, mamy torbę, droga wolna więc wracamy do Daryla. Uliczka w której znajdował się mężczyzna była kilka metrów przed nami. Gdy już do niej wchodziliśmy usłyszeliśmy warkot samochodu. Potem już tylko ciemność i kompletna cisza.

Obudziłam się związana na krześle a obok mnie znajdował się Azjata, po kilku minutach podszedł do nas ciemnoskóry mężczyzna. Nie usłyszałam do końca co on mówił ale jedną z rzeczy które usłyszałam było to, że zostaliśmy porwani dlatego, że chcieliśmy zabrać im ich broń. Argumenty typu, że to była nasza broń nie pomagały bo jak to facet przede mną powiedział ''każdy może powiedzieć, że ta broń jest jego''. Gdy Carnal, bo tak najprawdopodobniej mężczyzna miał na imię powiedział, że musi zejść bo jacyś nieznajomi chcą coś od niego. Pewnie nasza grupa, mam taką nadzieję. Nawet nie zdążyłam mrugnąć okiem gdy do pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn którzy w ręku trzymali dwa materiałowe worki. Zarzucili je nam na głowie i powiedzieli, że mamy się nie sprzeciwiać bo inaczej rzucą nas na pożarcie psom. Słyszałam gorszę groźby ale nie chciałam narażać życia Glenna więc postanowiłam spokojnie iść tam gdzie aktualnie szliśmy. 

Mężczyźni którzy wcześniej nas prowadzili zdjęli z naszych głów worki, obaj staliśmy na krawędzi dachu budynku do którego nas zabrali. Na dole stał Rick wraz z Darylem, nigdzie nie widziałam T-doga. Mężczyźni na dole zaczęli negocjować, Rick ma oddać całą broń a my zostaniemy wypuszczeni wolno. 

Bo kilku minutach obie grupy i my weszliśmy do środka budynku, chyba się udało jakoś im dogadać.

Właśnie wracamy do naszego obozu, bez połowy broni i bez pojazdu. Najprawdopodobniej Merle ukradł nam nią pod naszą nieobecność, nie mieliśmy prawie nic do jedzenia i picia a mieliśmy niezły kawałek do przejścia. Według szybkich obliczeń kusznika dojdziemy do obozu po zachodzie słońca więc jakiś kawałek drogi będziemy iść w ciemnościach. Jedynym plusem tej całej sytuacji było to, że mieliśmy broń oraz najprawdopodobniej brat Daryla przeżył. Wszyscy byliśmy zmęczeni, dzisiejszy dzień dał nam trochę w kość nie mówiąc już o tym, że mamy kilka kilometrów do przejścia. Co jakiś czas przyśpieszaliśmy tępa aby nie przyjść tam w środku nocy, nikt z nas nie chciał spać na autostradzie. 

Teraz śmierć poluje na życie | | Carl GrimesWhere stories live. Discover now