| | Rozdział 10 | |

794 42 41
                                    

* Pół roku po akcji z rozdziału 9 *

Straciłam wszystko i wszystkich. Więzienie które przez kilka miesięcy było naszym domem właśnie płonęło a po całym terenie chodziły setki zimnych. Nie wiem nawet, czy ktokolwiek przeżył. Udało mi się uratować konia którego kilka tygodni temu złapaliśmy, nie miał jeszcze imienia ale był bardzo przyjaznym i spokojnym koniem.

Jechałam już dłuższy czas stępem po piaszczystej leśnej drodze, bez konkretnego celu. Muszę znaleźć jakieś miejsce na spędzenie nocy, pamiętam jak jakiś czas temu zastanawialiśmy się całą grupą czy nie wrócić na farmę. W końcu sztywni nie będą tam cały czas chodzić, ale Rick i kilkoro innych osób stwierdziło, że ''Nie ma celu wracać na cmentarz''. Wyjęłam mapę okolic z kabury przypiętej do siodła, nie widziałam żeby wcześniej ona tam była. Zatrzymałam konia i otworzyłam mapę, według niej niedaleko znajduje się mały sklepik spożywczy. 

Po kilku minutach spokojnej jazdy po leśnych drogach w końcu wyjechałam na główną drogę, nigdy nie lubiłam po nich chodzić. Zawsze mam wrażenie, że zza rogu wyjdzie kilkoro sztywnych czy jacyś nieznajomi ludzie, las zawsze wydaje się najbezpieczniejszą opcją. Stukot kopyt konia na asfalcie był o wiele głośniejszy niż na piasku, mam nadzieję, że nie przyciągnie to niczyjej uwagi. Po mojej lewej stronie był las z którego przed chwilą wyjechałam a po prawej były pola, dzikie polany z trawą sięgającą minimum do kolan. Ulice były zaniedbane, liście, gałęzie, błoto, w końcu kto ma o to dbać i po co? Jest przysłowiowy koniec świata kto by się martwił brudnymi drogami. 

Udało mi się dojechać do mojego celu podróży, po tym jak przywiązałam konia do pobliskiej poręczy wzięłam do rąk pistolet i powoli otworzyłam drzwi od sklepu które o dziwo, nie były zamknięte. Po szybkim obadaniu budynku postanowiłam zebrać kilka pierdół, nigdy nie wiadomo co nastanie za kilka minut, jakbym musiała uciekać to chociaż z wiedzą, że coś udało mi się zabrać. Na półkach było kilka puszek z jedzeniem oraz dwie butelki z wodą, spakowałam wszystko do małej torby i ruszyłam dalej. Na małym zapleczu znalazłam koc a za ladą sklepu znalazłam kilka naboi. Rozłożyłam koc na podłodze, torbę ze znalezionymi rzeczami położyłam obok a ja sama zasnęłam w kilka sekund.

Gdy już wstałam zjadłam coś na szybko i zaczęłam iść w kierunku Wafla aby kontynuować podróż.

- Oddaj wszystkie rzeczy jakie masz a może ciebie nie zabije.- Usłyszałam zza moich pleców delikatnie zachrypnięty głos.-

- Nie oddam Ci tych rzeczy, potrzebuje ich.

- Dawaj to albo Ciebie zabije!- Poczułam jego ręce na moich ramionach.-

Wszystko potoczyło się tak szybko, nie wiedząc nawet kiedy wyjęłam ze spodni swój nóż i dźgnęłam chłopaka prosto w czaszkę. Puste oczy zamarły patrząc się w moim kierunku a ciało nieznajomego osunęło się na bok. Osłupiona stałam przez kilka sekund przy zwłokach chłopaka, wzięłam z jego ręki pistolet i wróciłam do konia.

Ponownie jechaliśmy bez konkretnego celu po opuszczonych ulicach nawet nie wiem jakiego miasta, wiem tylko, że jesteśmy w stanie Georgia. Cisza która panowała wokoło i dodatkowo stukot mojego czterokopytnego kompana bardzo mnie relaksowały. Podczas jazdy w kompletnej ciszy zaczęłam myśleć jakie imię nadać zwierzęciu na którym jadę, nie będę go w końcu nazywać całe życie Koń.

- Nazwę cię Wafel.- Głównie wybrałam to imię z powodu izabelowatej maści konia która kolorem przypomina kolor wafli. Lepszego pomysłu nie miałam.-

Wyjęłam z torby małą puszkę w której znajdowały się kawałki mięsa wołowego. Otworzyłam puszkę i wyjęłam pierwszy kawałek mięsa. Nie było najgorsze, data przydatności powoli się kończyła ale nie ma co narzekać, w końcu mogłam przecież nie znaleźć tam niczego i głodować przez bóg wie ile.

Mam ogromną nadzieję, że każdy przeżył, w przeciągu kilku miesięcy ci ludzie stali się dla mnie rodziną. Bez nich czułam wewnętrzną pustkę oraz z tyłu głowy cały czas towarzyszyło mi uczucie strachu. Strachu, że mogę ich już nigdy więcej nie zobaczyć.


Słońce zaczęło zachodzić a że nie miałam żadnego schronienia postanowiłam przenocować obok zostawionego na pastwę losu samochodu. Wafel poszedł jeść trawę a ja otworzyłam puszkę z różnymi owocami i zaczęłam je jeść jako kolacje. Pustą już puszkę położyłam obok, oparłam plecy o drzwi pojazdu i beztrosko patrzyłam na pojawiające się na niebie pojedyncze gwiazdy.


- Czego chcecie?- Zapytałam dwóch obcych mi mężczyzn którzy podeszli w moją stronę.-

- Co taka niewiasta siedzi sama przy samochodzie? Moglibyśmy się panienką bardzo dobrze zająć.- Na ich twarzach pojawił się obrzydliwy zboczony uśmiech.-

- Pierdolcie się, obaj bez wyjątku.

- Jaka twarda sztuka nam się znalazła, pokaż kocico pazury.

- Spotykałam na swojej drodze gorszych typków od was i wszyscy nie żyją. Więc jeśli nie chcecie podzielić ich losu to zostawcie mnie w spokoju.

- My tak prędko się nie podda...- Strzała która wbiła się w czaszkę jednego z facetów przerwała mu dokończenie zdania. Po sekundzie jak padł pierwszy padł również drugi a zza ich pleców ukazała się dziewczyna mniej więcej w moim wieku.-

- Hej, dzięki za uratowanie mi dupy. Faith jestem.

- Chloe, miło poznać. Mogę się przysiąść?

- Jasne siadaj.- Dziewczyna odłożyła swój łuk na bok i usiadła obok opierając się o karoserie samochodu.- Sama tak chodzisz?

- Tak, od kilku miesięcy nie mam nikogo kto mógłby mi pomagać. Wszyscy z mojej starej grupy umarli a mi jako jedynej udało się uciec. A ty?

- Ja miałam grupę, mieszkaliśmy wszyscy w więzieniu a po ataku na nie wszyscy poszli w inne kierunki. Ja wzięłam konia i tak kręcimy się po okolicy. 

Przyjemnie się rozmawiało z Chloe, bardzo miła i uczynna dziewczyna. Przez godzinę rozmawiałyśmy o kompletnie nieważnych rzeczach. Oczywiście jak zawsze przy babskich rozmowach nie można było ominąć tematu chłopaków, nawet po apokalipsie ten temat był aktualny. Najpierw Chloe mówiła o swoim chłopaku, a bardziej byłym chłopaku potem padło na mnie.

- No ciekawe czy ten twój Carl jest taki przystojny jak opowiadasz.

- Oj jest, jak go znajdziemy sama się o tym przekonasz. Z resztą, jego ojciec też do brzydkich nie należy. Jaki ojciec taki syn się zgadza i to nie tylko w tym przypadku.- Obie wybuchnęłyśmy śmiechem z byle drobnostki.-

Twarz ze śmiechu zaczęła mnie boleć tak samo jak i brzuch. Chyba mogę powiedzieć, że mam nową przyjaciółkę. Obie postanowiłyśmy ruszyć dalej aby znaleźć jakiś dach nad głową. Wsiadłyśmy na Wafla i ruszyłyśmy w dalszą podróż.  Podczas jazdy Chloe nalegała aby szczegółowo opisać Carla, jego wygląd, charakter w co się najczęściej ubiera.

- Chloe mam być zazdrosna?

- Gdzie tam, porównując moje ciało do twojego to ty zdecydowanie wygrywasz. Laska skąd ty wytrzasnęłaś ten tyłek?





Teraz śmierć poluje na życie | | Carl GrimesDär berättelser lever. Upptäck nu