Rozdział 39

3.8K 384 754
                                    

Nate spodziewał się, że zaraz po rozkuciu, oprawcy zarzucą im worki na głowy i poprowadzą ich do wskazanego pomieszczenia krętymi korytarzami. Nic takiego się jednak nie stało. Osiłkom najwyraźniej nie chciało bawić się w żadne zbędne podchody, ponieważ po uwolnieniu ich z kajdan poprowadzono ich (pod nadzorem kilku ochroniarzy) wąskimi tunelami przylegającym do hali, pełnymi stosów paneli i tekturowych kartonów. Kiedy dotarli pod wysokie metalowe drzwi, jeden z osiłków zapukał trzy razy.

Nate był zmęczony, obolały i głodny, ale buzująca w nim adrenalina sprawiała, że stał wyprostowany i czujny, każdy jego mięsień był gotowy do działania, czekał na odpowiednią chwilę. Jego ciało było zdecydowanie bardziej przygotowane do tej sytuacji niż przerażony umysł, który nawet teraz wciąż nie dowierzał w to co się działo. W to że znajduje się w podziemnym bunkrze, otoczony przez ludzi prowadzących nielegalny handel żywym towarem. Powinien teraz siedzieć na uczelni i martwić się egzaminami, a nie tym, czy uda mu się dożyć do następnego dnia.

Zerkał raz po raz na swoich przyjaciół, zatrzymując za każdym razem dłużej wzrok na Aidenie. Był niezdrowo blady, miał ogromne sińce pod oczami i krwawą bruzdę na policzku. Nate czuł, że blondyn wygląda dużo gorzej niż on sam w tym momencie, a mimo to Aiden również trzymał się twardo na nogach, śledząc otoczenie czujnym wzrokiem. Na jego twarzy malowało się zawzięcie.

Przyjechał tu dla niego... Znalazł go.

Nawet w obliczu tej całej okropnej sytuacji, Nate nie mógł nic poradzić na to, że patrząc na Aidena odruchowo lekko się uśmiechał.

Metalowe drzwi otworzyły się w końcu z cichym zgrzytem i mężczyźni wepchnęli ich do środka, dwójka weszła razem z nimi. Zatrzymali się jednak zaraz przy wejściu, popychając ich nieznaczenie w głąb pomieszczenia.

Pokój był stosunkowo duży i bogato umeblowany jak na standardy podziemnej, piwnicznej kryjówki. Gołe ściany były ledwo widoczne przez liczne półki i szafki zapełnione kartotekami i papierami. Ich woń mieszała się z wilgocią powietrza i wypełniała pomieszczenie ciężkim nieprzyjemnym zapachem.

Nate został popchnięty niemal na sam środek pokoju, który zajmował duży prostokątny stół, na którym znajdował się teraz tylko laptop, telefon i kilka brudnych kubków po kawie. Na czarnym fotelu, tuż za blatem, siedział leniwie Shane. Nie był sam. Na prawo od niego, na wąskiej kanapie wciśniętej między szafki z papierami siedziała ubrana w czerwony płaszcz Mary, a tuż obok niej wyraźnie poirytowany widokiem szatyna Philip. Pod ścianą stała jeszcze jedna osoba.

- Martin! – krzyknął Nate, robiąc krok do przodu. – Ciebie też dopa-

Chciał podejść do rudowłosego, ale Aiden zatrzymał go żelaznym uściskiem na ramieniu, kręcąc tylko lekko głową.

Nate spojrzał na niego skonsternowany, przenosząc później wzrok z powrotem na Martina. Na wyraźnie zmęczonego, rozchorowanego, zjadanego przez stres Martina, który stał w kącie ze spuszczonym wzrokiem. Rozpięta kurtka wisiała na nim jak na wieszaku. Miał takie same cienie pod oczami jak Aiden i Emma.

Szatyn miał wiele pytań, ale zanim zdążył się odezwać, Shane podniósł się z miejsca.

- Naprawdę? – zapytał zmęczonym, rozdrażnionym głosem, spoglądając na ich czwórkę. – Naprawdę? – powtórzył tylko, zatrzymując wzrok na Emmie.

- Pieprz się – syknęła czarnowłosa.

- No, jest bardzo posłuszna – prychnął Philip. – Tyle z zapewnień, że nad wszystkim panujesz.

- Bo panuję – warknął cicho Shane.

- Na pewno? – Mary patrzyła na niego z powątpiewaniem. – Bo rudzielec także wygląda jakby miał lada chwila się złamać.

Fores [boyxboy]Where stories live. Discover now