Rozdział 31

6.5K 485 653
                                    

Podróż pociągiem do stanu Nowy Jork nie była zbyt przyjemna.

Jechali ponad cztery godziny, które ciągnęły się dla Nate'a niemiłosiernie powoli. Główną przyczyną były zapewne piekielne tłumy i fakt, że nie mieli z Aidenem wykupionych miejsc, więc niemal całą drogę spędzili na stojąco w przejściu między przedziałami, unikając zderzeń z pakunkami innych osób. Gdy jakiś chłopak próbował przepchnąć się na drugą stronę wagonu, uderzając przy tym Aidena trzy razy plecakiem, Nate był niemal pewien, że blondyn zamorduje go zaraz samym spojrzeniem, a jeśli to nie zadziała rzuci się na niego z pięściami.

Na szczęście obyło się bez rozlewu krwi.

Gdy w końcu dotarli do Cortland i wyszli z dusznego, zatłoczonego wagonu prosto w chłodne, zimowe powietrze, szatyn poczuł się niemożliwie szczęśliwy.

Pojechali do jego mieszkania taksówką, ponieważ Steve był zbyt pochłonięty przygotowaniami do dzisiejszej Wigilii. Znając go, zaczął sprzątać mieszkanie dopiero dzisiaj rano.

Chociaż w Cortland nie było nawet grama śniegu, dzielnica mieszkalna Nate'a wręcz emanowała świątecznym klimatem. Sąsiedzi w tym roku przeszli samych siebie w ilości kolorowych lampek i ozdób w ich ogrodach, a obecny widok i tak był zapewne mało spektakularny w porównaniu z tym, jak wszystko wyglądało w nocy.

Aiden szedł za nim powoli, rozglądając się po okolicznych szeregowcach i licznych dekoracjach świątecznych, wystających zza niskich ogrodzeń.

- Jesteśmy na miejscu – powiedział Nate, skręcając na swój ganek. Przy drzwiach stał wysłużony plastikowy renifer w świątecznej czapce. – Rozluźnij się, nie masz się czym stresować.

Blondyn spojrzał na niego bez większego przekonania.

- Skoro tak mówisz.

***

Aiden nie należał do osób, które nadmiernie się wszystkim przejmowały i denerwowały przy poznawaniu nowych osób. Ludzie zazwyczaj go nie obchodzili, toteż rzadko wzbudzali w nim uczucie stresu lub napięcia.

A mimo to, gdy podawał na przywitanie dłoń ojcu Nate'a, musiał siłą woli pilnować, aby nie drżała jak u wystraszonego dzieciaka, obierającego dyplom od dyrektora szkoły. Powód zdenerwowania był dla niego raczej oczywisty – chciał zwyczajnie zrobić dobre wrażenie, co też nie zdarzało mu się zbyt często. Na bankietach Maksymiliana było to od niego nie raz wymagane, ale wtedy uśmiechał się po prostu niewinnie i czarująco, w wyrobiony już sposób, czując wewnątrz jedynie chłodną pustkę i obojętność. Tym razem pierwsze wrażenie naprawdę było dla niego istotne.

Ojciec Nate'a był wysoki i szczupły, ale oprócz ciemnych włosów i oczu, nie był specjalnie podobny do syna. Mieli inne rysy twarzy, inne usta i kształt szczęki. Uśmiechał się jednak w ten sam sposób co on, szczerze i autentycznie, angażując wszystkie mięśnie twarzy.

- Przepraszam, że nie pojechałem po was na dworzec – powiedział. – Mam małe urwanie głowy.

- Domyślałem się – odparł Nate, ściągając kurtkę. – Zacząłeś przygotowywać wszystko dopiero dzisiaj, prawda?

Ojciec spojrzał na niego z winnym uśmiechem.

- Może – przyznał. – Muszę wracać do kuchni – powiedział. – Nate, możesz skoczyć do piwnicy po zastawę stołową? Skoro w tym roku mamy gości, przydałoby się coś innego od naszych codziennych, poszczerbionych talerzy.

- W porządku – zaśmiał się chłopak.

Gdy jego ojciec zniknął w innym pomieszczeniu, sięgnął z przedpokoju pęk kluczy i ruszył z powrotem do drzwi wyjściowych.

Fores [boyxboy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz