Rozdział 4

5.3K 492 282
                                    

W ciągu kilku następnych dni Nate'owi udało się wyrobić względną, poranną rutynę. Przez kilka pierwszych dni studiów czuł się odrobinę zagubiony tymi wszystkimi nowościami. Kampus i zajęcia trochę go przytłaczały i gdzieś pośród tego zgubił swój nawyk porannego biegania, którego uparcie trzymał się w wakacje.

W drugim tygodniu studiowania udało mu się do tego wrócić.

Niezależnie od godziny rozpoczęcia zajęć, Nate niedługo po wstaniu z łóżka ubierał się i wychodził na piętnaście minut pobiegać. Ustalił sobie całkiem przyjemną trzykilometrową trasę biegnącą od Wydziału Matematyki i Fizyki, okrążającą budynek Nauk Społecznych, później ciągnącą się obok Biblioteki Głównej i kończącą przy Prawie i Administracji. Resztę drogi z powrotem do dormitorium pokonywał już normalnym krokiem, dając nogom i płucom odrobinę wytchnienia.

Pokonywanie wyznaczonego dystansu w piętnaście minut nie było szczególnie wysokim osiągnięciem, ale Nate biegał tylko i wyłącznie po to, aby dotlenić z rana mózg i rozładować nieco energii, której w przeciwieństwie do większości ludzi, miał z rana wyjątkowo sporo.

Jedyną przeszkodą (jeśli można było to tak nazwać) w jego bieganiu było wielkie, rude kocisko, które każdego ranka kręciło się w pobliżu biblioteki. Z jakiegoś powodu upatrzyło sobie Nate'a, biorąc go być może za bardzo wyrośniętego szczura i gdy ten tylko przebiegał obok budynku, wyskakiwało zza krzaków, sycząc na niego niemiłosiernie. Kot próbował za pierwszym razem zapolować na jego sznurówki, za drugim rzucił się z pazurami na nogawki jego dresów. Także dzisiejszego dnia wyskoczył szatynowi na chodnik i kiedy chłopak ominął kocura i wyraźnie przyśpieszył, ten ruszył za nim i nastroszony gonił go przez jakieś trzydzieści metrów.

Nate rozważał nawet aby ustalić nową trasę biegania, ale kiedy już się na coś uparł, nie był skłonny do rezygnacji i zmian. A trzeba było przyznać, że obmyślona przez niego trzykilometrowa droga była wręcz idealna i przecinała najładniejsze dziedzińce kampusu. Nie zamierzał z tego rezygnować z powodu jakiegoś wściekłego, stukniętego kota, na którego obiecał sobie zresztą znaleźć jakiś sposób.

Kiedy Nate wrócił do swojego pokoju, Martin akurat zwlekał się z łóżka i z zaspanym wzrokiem sięgał do puszki z sypaną kawą. Gdy udało mu się ją w końcu chwycić, spojrzał na szatyna i zrobił zniesmaczoną minę.

- Nie ma jeszcze nawet ósmej rano – zaczął, zachrypniętym po spaniu głosem – a ty stoisz w wejściu rześki, z zaróżowionymi policzkami i rozwianymi włosami, po przebiegnięciu kilku kilometrów...- Zlustrował chłopaka od stóp do głów. – Odrażające.

Nate zaśmiał się lekko, po czym ruszył, aby nalać wody do ich elektrycznego czajnika. Wstawił go i sięgnął po jeden z wielu woreczków organicznej herbaty, które przywiózł ze sobą z domu. Wybrał na dzisiaj czerwoną herbatę z owocami leśnymi i wsypał jedną łyżeczkę liści do zaparzacza.

Uwielbiał dobrą herbatę, szczególnie taką kupowaną na wagę, gdzie same liście miały już tak aromatyczny zapach, że aktywowały ślinianki. Mama Nate'a miała prawdziwą obsesję na punkcie herbat i kiedyś w ich domu w kuchni znajdowała się szafka wypełniona tylko i wyłącznie jej liśćmi, zapakowanymi w małe, odpowiednio podpisane torebeczki. Było tam przynajmniej kilkadziesiąt rodzajów. Herbaty białe, czerwone, czarne, zielone, z dodatkami, bez dodatków, japońskie, owocowe... Było tam wszystko, czego dusza zapragnie.

Nate nigdy nie myślał, że sam przejmie od mamy tę niezrozumiałą miłość do herbaty, a jednak teraz, po tylu latach, nie wyobrażał sobie nie wypić dziennie przynajmniej jednej.

- Ugh... - Martin nadal patrzył na niego z oburzeniem. – I jeszcze nie chcesz się ze mną upodlać pijąc tanią, obrzydliwą kawę ze spożywczaka – oznajmił.

Fores [boyxboy]Where stories live. Discover now