Rozdział 8

4.2K 499 170
                                    

Kiedy Nate tylko otworzył oczy, pomyślał, że lada chwila zwymiotuje.

Zawartość żołądka cofnęła mu się niebezpiecznie wysoko i wciąż kręciło mu się w głowie, więc leżał chwilę w bezruchu, nie próbując się nawet podnosić.

Analizował powoli informacje, które przesyłały mu jego zmysły.

Wciąż znajdował się na zewnątrz, prawdopodobnie w lesie, ziemia na której leżał była pełna sosnowych igieł i pachniała żywicą. Było mu zimno i miał zdrętwiałe dłonie i nogi, ale gdy poruszył nimi lekko z ulgą stwierdził, że nie są związane. Gdy rozchylił oczy odrobinę szerzej, doszedł do wniosku, że jest też dziwnie jasno. W pierwszej chwili pomyślał, że był nieprzytomny aż do świtu, ale wtedy dostrzegł blask ognia. A przynajmniej wydawało mu się, że to był ogień. Pochodnia..? Co?

Kolejne myśli zostały gwałtownie wymazane z jego głowy, przez nagłe spotkanie z lodowatą wodą, którą ktoś w niego chlupną. Nate poderwał się natychmiast do prostego siadu, biorąc urywany wdech. Obraz przed jego oczami zakołysał się, a w skroniach rozszedł nieprzyjemny, kłujący ból. Zupełnie nie orientował, co się dzieje, zarejestrował tylko, że ktoś potrząsa nad nim czerwonym wiadrem, a chwilę później rozległy się jakieś stłumione głosy i śmiech.

- Nate?

Ktoś wymawiał jego imię. Chyba już któryś raz z kolei.

- Żyjesz?

Zerknął na prawo. W głowie wciąż mu łupało, ale obraz powoli się wyostrzał. Rozpoznał Abigail. Siedziała na trawie, kilka metrów obok niego, w mokrych włosach i kurtce, jej policzki były lekko zaróżowione.

- Co jest...? – mruknął.

Chwilę później zauważył kolejne dwie osoby siedzące na ziemi. I jeszcze dwie, i kolejne... Wszystkie przemoczone i zdezorientowane.

- To chyba jednak nie była zasadzka – oznajmiła Abby.

- Hę? – Szatyn rozmasowywał sobie skronie. Przysunął się nieco do przyjaciółki, pogłębiając chwilowo zawroty głowy. – A jak nazwiesz pozbawienie przytomności i przebudzenie lodowatą wodą?

- Dalszą inicjacją? – Wzruszyła ramionami, szczekając lekko zębami.

Nate spojrzał przed siebie. Wiedział już teraz, że jego mózg nie serwował mu halucynacji – znajdowali się na odsłoniętej polanie w środku lasu, a źródło światła rzeczywiście pochodziło od rozstawionych dookoła pochodni. Członkowie Fores stali kilkanaście metrów przed nimi – jedenaście osób ubranych na czarno. Białe, przerażające maski zniknęły.

Szatyn zauważył Aidena, opierającego się o pień drzewa na skraju polany.

- Że też chciało im się szykować takie przedstawienie – mruknął.

Abigail wyciskała właśnie resztkę wody z włosów.

- Szczerze powiedziawszy, inauguracja do bractw studenckich zazwyczaj tak wygląda – powiedziała. – Ja tam się cieszę, że nie mają peleryn.

- Wszyscy się już obudzili? – rozbrzmiał niski, potężny głos. Shane wyszedł na środek polany. – Obecna tutaj wasza dziesiątka została wybrana po Tygodniu Pokazowym do dalszych kwalifikacji. Jak zapewne dobrze wiecie, w tym roku do Fores może dostać się aż pięć osób. Czy raczej powinienem powiedzieć tylko pięć, zważywszy na to, że jest was dwa razy więcej.

Nate jeszcze raz rozejrzał się po zgromadzonych. Część wstała, część wciąż siedziała na ziemi, lekko zdezorientowana. Cztery dziewczyny i sześciu chłopaków.

Fores [boyxboy]Where stories live. Discover now