3. Prolog

18 2 1
                                    

   Camilla Montgomery z uwagą wpatrywała się w swojego mistrza i zastępcę jej matki i ojca. Obydwoje zostali jej odebrani w brutalny sposób, kiedy była zbyt mała aby zareagować. Pamiętała tylko urywki dni, spędzonych z samotnie pozostawionym przez Atenę ojcem i kilka wybranych chwil z krwawo koką kobietą, widniejąca w jej umyśle jako wzór do naśladowania. Pozwoliłaby Asmodeuszowi na wszystko, aby tylko wyzwolił ją spod wpływu Archaniołów.

Czułą dłoń jej brata, ściskającą jej w uspokajającym geście, gdy Aspodeusz w kółko chodził po piekielnej sali tronowej, pół wywarkując słowa w języku demonów z obrożą Cerbera w dłoni. Mimo wszystko obydwoje nie potrafili uspokoić drżenia ich ciał, będąc całkowicie świadomymi, że na ich oczach, rozpoczyna się koniec, który miał w końcu przywrócić im matkę. Zasłony miały wkrótce upaść, a wszystkie istoty boskie, ujrzeć to co było przed nimi ukrywane. Anioły byłyby w zbyt wielkim szoku, aby w ogóle ich zauważyć, kiedy otwieraliby cele czerwonookiej kobiety i reszty demonicznej arystokracji.

Drżeli z tęsknoty do niej i obawy przed możliwą reprymendą. Stracili tak dużo czasu, zanim udało im się przywrócić jej wolność. Minęło dwanaście lat od jej uprowadzenia, a im dopiero przed chwilą udało położyć ręce na obroży. Czy będzie nimi zawiedziona? Czy będzie cieszyć się z ich widoku?

Podobne pytania kołotały się w ich podświadomości gdy temperatura podnosiła się coraz wyżej wraz z głosem Asmodeusza.

Wszystko wokół zdawało się wirować w ognistej trąbie powietrznej, rosnącej coraz szybciej w górę, bez problemu zwalczając opór sufitu, pnąc się prosto do piekielnego, zabarwionego ludzką krwią, nieboskłonu. Kiedy ogień przedarł się przez pierwszą warstwę chmur, żaden z nich nie mógł powstrzymać uśmiechu wciskającego się na ich usta, tylko i wyłącznie po to, aby sekundy później wykrzywić twarz w zupełnie innym grymasie.

Wystarczyło aby płomienie dotknęły górnej granicy piekła i wszystko zatrzęsło się w posadach, zwalając każdą postać w świecie demonów z nóg, zasypując ich toną gruzu i mniejszymi kamieniami, jeśli byli zamknięci pod jakimkolwiek dachem. Każdy z nich bez wyjątku zaczynał kaszleć pyłem i kurzem, brutalnie zrzuconymi ze ścian i sufitów.

– Camilla, wszystko w porządku?– wycharczał słabo Kilian, patrząc na siostrę, próbującą nie wykaszleć własnych płuc na zakurzoną posadzkę.

Głośny wrzask całkowicie zagłuszył jej odpowiedź.

– Przeklęci olimpijczycy!– ryknął Asmodeusz, podnosząc się agresywnym ruchem z podłogi.– Musieliście coś przegapić! Nie ma innego wyjaśnienia, dlaczego aniołowie nie wiją się jeszcze w konwulsjach! Jesteście absolutnie pewni, że zabraliście to co macie?!– rzucił na nich palące spojrzenie.

– Nie ma nawet mowy o pomyłce, mój Panie. To obroża Cerbera, ręczę za to swoim życiem– powiedział Kilian z niezwykłym pokładem pewności w głosie.

– W takim razie, gdzie został popełniony błąd?

– Może czegoś nam brakuje?– zapytała Camilla podnosząc się z klęczek.– Jakiegoś elementu, zbyt małego, a jednak oczywistego, aby zauważyć go na pierwszy rzut oka.

– Masz coś konkretnego na myśli?– zapytał Kilian siostrę szeptem. Pokręciła jedynie głową, intensywnie myśląc.

– Mity...– Asmodeusz zaśmiał się pod nosem.– Tak logiczne w swojej nielogiczności– ton jego śmiechu, przybrał o wiele mroczniejszy ton.– Obawiam się, że wasza matka będzie musiała poczekać. Potrzebujemy ciała. Ciała w którego żyłach płynie krew tego, dla którego obroża była przeznaczona. Przynieście mi jego syna. Syna Cerbera! Zabijcie każdego, kto stanie wam na drodze! 

ArenaWhere stories live. Discover now