2. Rozdział 9

39 4 0
                                    

KATHRINE

Odetchnęłam głęboko, przygotowując sobie w głowie plan na każdą okoliczność, która może mnie zastać gdy tylko wyminę Toma, wchodząc do pomieszczenia ukrytego za drzwiami.

Na zewnątrz przybrałam na twarzy wyraz pewności i przekonania o tym co i jak mam robić. W głębi nadal panowała burza, była jednak o wiele bardziej przeze mnie kontrolowana niż było to jeszcze kilka minut temu.

Strach nadal we mnie siedział, głęboko zakorzeniony w moich kościach i mięśniach. Jedyny spokój jaki mogło mi dać cokolwiek znajdowało się za tymi drzwiami.

Drzwiami, których próg właśnie przekraczałam.

Było to duże, okrągłe pomieszczenie z oczkiem wodnym zajmującym jego znaczną część. Podłogi dokładnie tak samo tak trzystopniowe schodki wokół jeziorka zostały wykonane z kamienia o kilka tonów ciemniejszego niż turkus. W odległości niecałej połowy metra w górę pięły się kolumny w postaci kobiecych sylwetek, unoszących do góry dłonie. Każda z ich trzymała kulę światła, która roztaczała wokół cechujące tą sale światło. Kolumnada połączona była ze sobą czymś podobnym metalowi o prawdziwym i jasnym turkusowej barwie, w każdym miejscu przestrzeni między łącznikami kolumn, można od razu było zauważyć rzeźby muszli o takiej samej barwie co podłoga. Uniosłam spojrzenie ponad jeziorko aby zobaczyć unoszącą się nad nim kopułę w której centrum świeciła kula podobna do jej mniejszych odpowiedników.

Odwróciłam się chcąc jakoś pożegnać się z moim chwilowym towarzyszem, ale zdążył już zamknąć drzwi, które z tej strony były przyzdabiane niewielkimi złotymi wzorami, dokładnie takimi samymi jakie rozciągały się na ścianach. Całkiem możliwe, że przedstawiały koralowce, chociaż gdy odwróciłam głowę, przypominały mi już koniki morskie.

Postać stojąca na brzegu sadzawki stała do mnie plecami, ale mimo wszystko byłam w stanie dostrzec brązowy odcień włosów, który tak bardzo przypominał mi mój sam.

Odchrząknęłam, a mięśnie mężczyzny napięły się jeszcze bardziej. Zacisnęłam na chwilę powieki, dając sobie sekundy na przemyślenie tego co mam powiedzieć. Gdy otworzyłam je ponownie, przez ułamek sekundy widziałam fakturę miękkiej, białej koszuli, która chwilę później zetknęła się z moją twarzą, a silne ramiona zamknęły mnie w ciasnym i stęsknionym uścisku.

Jego morski zapach owiał mnie całą zamykając w szczelnej klatce bezpieczeństwa i pewności. Wystarczył mi tylko ten krótki kontakt, nie potrzebowałam nawet przyjrzeć się jego twarzy, aby wiedzieć, kim jest osoba trzymająca mnie po raz pierwszy w uścisku. Wszystko w nim było jednocześnie znajome i nieznajome, ale w tym samym czasie właściwe i dające zrozumienie, że tu w tych ramionach powinnam znajdować się na każdym zakończeniu roku, po każdym przedstawieniu i świętach, nieważne czy zgodnych z grecką tradycją czy nie.

W końcu miałam go przy sobie. Mojego ojca. Greckiego boga, Posejdona.

– Nie masz nawet pojęcia, ile razy na przestrzeni lat miałem ochotę to zrobić– dźwięk jego głosu sprawił, że do oczu napłynęły mi łzy i mocniej wczepiłam palce w jego koszulę. Odsunął się ode mnie na niecałą długość ramienia. Uważnie lustrował moją twarz, a w jego oczach identycznych z moimi można było dojrzeć całe pokłady szczęścia.

Na przestrzeni tych wszystkich lat nie zmienił się ani trochę. W dalszym ciągu wyglądał jak mężczyzna z moich wspomnień. Wtedy brałam go za księcia, dzisiaj wiedziałam, że jest kimś o wiele ważniejszym. Cała jego twarz stałą się dla mnie synonimem boskości.

ArenaWhere stories live. Discover now