2. Rozdział 16

65 3 0
                                    

KATHRINE


Wszyscy losujący mieli wstawić się w sali gdzie odbyły się moje pierwsze zajęcia.

Tik, tak.

Niemal słyszałam tykanie zegara w mojej głowie.

Tydzień temu obudziłam się tu po raz pierwszy.

Osiem dni temu poznałam swojego ojca.

Minęło dziewięć dni odkąd na mojej piersi zawisła broszka wieńca laurowego zawisła na mojej piersi na oczach ludzi którzy mieli misję podobną do mojej. Utrzymania świata w równowadze.

Od mniej więcej tego samego czasu całkowicie ignorowałam Glena. Postanowiłam się z nim skonfrontować, dopiero po moim powrocie. Po raz kolejny, za namową mojego przyjaciela. Najpierw musiałam się uspokoić i poczuć, że nie zalewa mnie wściekłość na samo brzmienie jego imienia.

Z pokoju wyszłam dopiero piętnaście minut po siódmej w czarnych rurkach i białej koszuli z jaskółkami wyhaftowanymi na kołnierzyku, który wyciągnęłam nad cienką czarną narzutkę.

– Jak się czujesz Kathrine?– zapytała znienacka na dole Ejrene, boska opiekunka akademika.– Udało ci się wyspać?– jej uśmiech wyrażał całkowitą szczerość i zainteresowanie moją osobą.

– Nie najgorzej. Da się przeżyć– skłamałam. Od kiedy tylko się obudziłam nie potrafiłam przestać myśleć o moich koszmarach. Nie potrafiłam nawet jednego przełożyć nad drugi. Obydwa wydawała się bardzo rzeczywiste, tak jakbym była w tych miejscach i słyszała wszystkie te głosy. Na przemian odbijały się w moim umyśle, zapowiedź czegoś, czego nie rozgryzłam i zapowiedź mojej śmierci. Tak czy siak, sen czy nie, musiałam przestrzec Willa, żeby miał wszystko na większej niż zwykle uwadze. Las z mojego pierwszego snu, miał w sobie dokładnie tą samą nutkę tajemniczości i mityczności co ten na terenie szkoły, dałabym odciąć sobie rękę.

– A jak twoje nastawienie przed misyjne?

– Staram się o tym nie myśleć– ale mam nadzieje, że nie będzie to miało nic wspólnego z wysokościami i włóczniami, dodałam w myślach.– Po losowaniu pewnie tu na chwilę wrócę. Zabrać potrzebne rzeczy.

– Spakowałaś się?– zapytała zdziwiona.

– Połowicznie, jeszcze nie wiem co będzie mi potrzebne– wzruszyłam ramionami.

– Rozumiem– uśmiechnęła się.– Jeśli będziesz czegoś szybko potrzebować, daj mi znać– powiedział bogini, patrząc przyjaźnie w moje oczy.

– Dziękuję. Naprawdę– zamieniłam z nią jeszcze kilka słów, zanim opuściłam akademik czując na plecach jej spojrzenie.

Po drodze do budynków szkolnych, wpadłam tylko na chwilę do stołówki po niewielkie jabłko. Mimo tego, że na zewnątrz wyglądałam całkowicie normalnie, tak jakbym miała przed sobą, jeden nudny i dłużący się dzień, to tak we wnętrz siebie, chowałam się zrolowana pod kocem w naleśnik, drżąc cała w najbardziej zacienionym rogu mojego umysłu.

Tęsknie spojrzałam na naczynia wypełnione kawą, ale już samym jabłkiem ryzykowałam pogłębienie się moich nerwowych mdłości. Prawdę powiedziawszy, nie byłam w stanie zjeść go nawet w połowie, kiedy poczułam, że mam dość i nie jestem w stanie więcej w siebie wcisnąć. Byłam tym przerażona, zazwyczaj zajadał stres, dwoma hot-dogami, trzema shakeami, kebabem i sesją przytulania się do Alexa, który marudził mi nad uchem, że tylko jej i jem, a nie tyje. Biedak, musiał liczyć każdą kalorie, to druga rzecz którą we mnie nienawidzi.

ArenaWhere stories live. Discover now