2. Rozdział 17

23 3 0
                                    

APOLLO

Ciepłe promienie mojej domeny spadły na moją twarz wraz ze zwiastunem nadchodzącego dnia. Jak zwykle wyciągnąłem do nich szyje, Artemida w końcu mi ustąpiła, pozwalając dość do słowa.

Dzień przegonił noc. Gdyby tylko mógł wygrać tę odwieczną bitwę i panować nieprzerwanie... Ile strasznych rzeczy straciło by wtedy na ważności?

Ataki, morderstwa, chodzenie do łóżka z człowiekiem którego upiększa ciemność. Słońce niczego nie ukrywa w przeciwieństwie do boga który nim włada.

To miał być piękny dzień. Żadnego deszczu, żadnego chłodu. Ostatni taki dzień w tym roku...

– Wytłumacz mi coś...– przewróciłem oczami słysząc głos swojej bliźniaczki.– Jakim cudem, żadne z twoich dzieci nie bierze udziału w dzisiejszych wyborach?

Odetchnąłem.

– Nie wpadłaś na to, że żadne z moich dzieci dziś nie losuje, głównie dlatego, że mają to za sobą, albo przed?– czułem na sobie jej poirytowane spojrzenie.– Zrezygnowała ze szkoły– odparłem po chwili– Już tu nie wróci. Zadowoli cię taka odpowiedź?

– Czy...?– wyczułem, że się zbliża.

– Nie podała powodu, jej matka tez nie. Gdyby tu była, tez by losowała.– Odwróciłem się do niej.– Dlaczego w ogóle tu jesteś, twoje wieczne łowy się zakończyły?

Wraz z moją siostrą pasowaliśmy do siebie dosłownie jak dzień i noc. Jej wysoko upięte ciemne kruczoczarne włosy, były całkowitym przeciwieństwem dla moich blond, utrzymanych w odpowiedniej długości. Jej skóra była równie blada i promienista co księżyc w pełni, przeciwnie niż moja śniada cera. Była niższa niż ja i zdecydowanie słabiej zbudowana, ale tak jak każdy bóg posiadała ogromną siłę potrafiącą w mgnieniu oka zrównać z ziemią największe wieżowce. Tylko dzięki kolorowi oczu odziedziczonym po naszej matce można było stwierdzić między nami jakiekolwiek podobieństwo.

– Zeus mnie wezwał, przybyłam wcześniej bo chciałam z tobą porozmawiać.

– Rebeliantka– prychnąłem.– W takim razie o czym chciałaś pogadać ze swoim starszym bratem?

– Chciałbyś– przekręciła oczami wyczerpując tym samym swój limit na kolejne tysiąc lat.– O tym co powiedziałeś mi ostatnio– spojrzałem na nią groźnie.

– Raczej o tym co na mnie wymusiłaś. Nie mamy o czym rozmawiać Artemis, kropka– wyminąłem ją, chcąc wejść do pałacu, ale chwyciła mnie za ramię z siłą, która mgła złamać śmiertelnikowi rękę, odczuwałem tylko lekki ból.

– Uważam, że powinieneś powiedzieć ojcu– powiedział ostro.

– Nie ma nawet takiej opcji! Spróbuj mu cokolwiek o tym wspomnieć, a przysięgam ci na Styks, pożałujesz tego. To moja sprawa, a Zeus nie ma w tym nic do powiedzenia!– piorunowałem ją wzrokiem.– Miłej rozmowy, wracaj jak najszybciej do swoich łowczyń.

– Appolonin...!

– NIE!– uciąłem ją szybko.– Nie i koniec– rzuciłem ostro i wkroczyłem na korytarz pałacu olimpijczyków.

Z myślami rozbieganymi w różnych miejscach, mijałem znane mi od tysiącleci gobeliny, zawieszone na marmurowych ścianach, przedstawiające najważniejsze wydarzenia z naszego życia. Wydawało się jakby każde z nich wydarzyło się zaledwie kilka dni temu. Czas przestał mieć już jakiekolwiek znaczenie.

Zamknąłem drzwi mojego pokoju, zastanawiając się dlaczego jeszcze tu jestem, a nie przebywam w swojej posiadłości w Delfach, powoli sącząc drinka, siedząc nad brzegiem przyjemnie chłodnego basenu.

ArenaWhere stories live. Discover now