2. Rozdział 3

34 5 0
                                    

   Czułam jakby coś przyciągało do siebie mój umysł, każdą kość i mięsień. Miałam wrażenie, że gdybym choć spróbowała się zatrzymać, to wszystko we mnie opuściło swoje stałe miejsce, chcąc tylko odpowiedzieć na niezbadaną siłę przyciągania jaką odczuwały.

Wydawało mi się, że słyszałam głosy pogrążone w rozmowie, zbyt odległe i przytłumione, aby je zrozumieć i z byt wiele różnych barw i tonów, aby skupić się choć na jednym.

Białe, choć mimo wszystko zacienione korytarze wyłożone marmurem, były nienaturalnie opustoszałe, jakby od wieków żadna stopa nie stanęła w tym miejscu. Jednak brak pajęczyn, czy kurzu leżącego na ziemi, silnie zaprzeczały temu stwierdzeniu.

– Muszę to mieć!– głos przebił się przez szum innych głosów, ale mimo wszystko miałam wrażenie, jakby osoba mówiła do mnie zza powierzchni wody. Nie potrafiłam stwierdzić, czy głos należy do kobiety czy mężczyzny, ale ton jakim został wypowiedziany, mogłam się domyślić, że nie chodziło o żaden przedmiot z wyprzedaży, na który mimo spojrzenia po raz pierwszy, nie wiedząc kompletnie nic o produkcie, stwierdzają, że to jest to czego całe życie potrzebowali.

– Merseno...– Świetnie, ona też tu jest. Dla zasady, po prostu ją zignorowałam.

– Musisz się uspokoić– odpowiedział pierwszemu głosowi, kolejny. Miałam ochotę poprosić, aby przekazał ten sam komunikat, miłośniczce mojego drugiego imienia o którym nie wiedziałam.

– Uspokoić się, po co? Żeby było na kogo zrzucić winę, kiedy wszystko się spieprzy?! Mamy zadanie do wykonania, nasz czas ucieka, musimy się pospieszyć! Jeśli zepsujemy cos teraz, możemy równie dobrze poderżnąć sobie gardła.

– Znajdziemy to, musisz tylko wziąć głęboki oddech.

Słowa zaciągnęły mnie prosto pod białe, wysokie drzwi, na widok których w człowieku od razu rodziła się myśl, że tylko bardzo silna jednostka była wstanie je otworzyć.

Moje ciało rwało się właśnie w tamto miejsce. Do tego co mogło się za nimi kryć. Słyszałam niemalże ciche błagania dobiegające zza drzwi, proszące o to żebym położyła na nich dłoń. Wołali mnie jako Kathrine. Wołali mnie jako Mersenę i wołali mnie jako Perevela.

Słyszałam rozmowę głosu pierwszego i drugiego. Uważali, że są w dobrym miejscu, że tutaj wszystko ulegnie zmianie.

Mogłam wyczuć ich obecność tuż obok mnie. Cały korytarz ściemniał, kiedy poczułam ich nienawiść, gniew i niezwykle zimną i przerażającą ciemność.

Stanęłam bliżej drzwi, chcąc obronić cokolwiek było za nimi zamknięte. Czułam się w obowiązku nie dopuścić tego bliżej niż było to konieczne. Myśl o dopuszczeniu tych negatywnych emocji, bliżej niż o centymetr więcej była przerażająca. Nie mogłam pozwolić, aby cokolwiek skaziło tą biel.

Ciemność się przybliżyła, a ja stałam, pogrążona w kompletnej plątaninie myśli. Widziałam miejsca gdzie cienie przybierały ciemną, nieprzeniknioną barwę, ale jej niematerializm nie pozwał mi na bezpośredni kontakt.

Napełniłam płuca powietrzem, poczym wypuściłam je przez usta z których uciekł obłok pary.

Widząc białą mgiełkę, oświecenie nadeszło w oka mgnieniu.

Ciemność była coraz bliżej zatrucia moich drzwi. Walcząc z czasem, przymknęłam oczy i skupiłam się na drobnych cząsteczkach wody w powietrzu. Niebieskie żyłki zatańczyły przy moich palcach, kiedy dłonie wykonywały ruch znany mi już od dzieciństwa.

ArenaWhere stories live. Discover now