Rozdział 16

62 5 1
                                    

   Walczyłam jak jeszcze nigdy. To co właśnie się działo mogłam porówna ć tylko do jednego, starcia dwóch głodnych lwów, które nie zamierzały się poddać, za żadną cenę.

Jednym z tych lwów, byłam ja.

Drugim, moje powieki, które pragnęły tylko odciąć się od widoku wielobarwnego obrazka, którego barwy w przeciągu kliku sekund wyostrzyły się i teraz raziły moje oczy niczym neony w ciemną noc.

– Afrodyta?– zapytałam głosem pozbawionym energii.

– Hebe– odparła z miłym uśmiechem na ustach patrząc prosto na mnie– bogini młodości.

– Dobrze dla niej, mogę już iść?

– Gdyby to zależało ode mnie wypuściłabym cię już dwie godziny temu, ale jej wysokość kazała mitu z tobą zostać, dopóki nie będziesz znała przynajmniej połowy wszystkich bogów greckich.

– Ale ich jest z kila tysięcy!

– Dokładnie czterdziestu sześciu.

– Tysięcy?!– otworzyłam szeroko oczy nie mogąc uwierzyć w jej słowa.

– Nie... czterdziestu sześciu, tylko dwie liczby, cztery i sześć– powiedziała po chwili wolno i wyraźnie.

– Ach, och, całe życie w kłamstwie– mruknęłam pod nosem, ale tak czy siak jej wampirzy słuch to wychwycił.

– Dlaczego w ogóle... nieważne, zdążyłam się już nauczyć, że jesteś dziwnym człowiekiem, Kathrine Perevel.

– A ty doprawdy jesteś dziwną wampirzycą Valencio Karagounis– zaśmiałam się co w minimalnym stopniu mnie rozbudziło.

Wyciągnęłam do niej kubek po kawie.

– Dolejesz? Chyba spędzę tu kolejne cztery godziny– powiedziałam do kobaltookiej blondynki, a ona spełniła moją prośbę.

– Kto to twoim zdaniem jest?

Wyciągnęła ku mnie kartkę na której mieściły się cztery różne obrazy.

Jeden z nich był mozaiką w której przewyższała zdecydowanie zielona barwa. Przedstawiała mężczyznę stojącego w rydwanie ciągniętego przez dwa konie o syrenich ogonach zamiast kopyt. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu, miałam wrażenie, że mężczyzna w rydwanie patrzy wprost na mnie i tylko to jedno spojrzenie mu wystarczy żeby poznać mnie na wylot. Przeniosłam spojrzenie na kolejny obraz, ale nadal z tyłu głowy miałam to dziwne uczucie.

Obraz obok niego był zupełnie inny. Pozbawiony kolorowych barw, ale był zdecydowanie bardziej dynamiczny.

Ciemne chmury przysłaniały całkowicie całe niebo, a rzęsisty deszcz spadł prosto w całą długość oceanu. Szalała burza, przekleństwo rybaków, ale nie zostali całkowicie sami, zmuszeni czekać aż ich statek nakryje wielka fala, albo przejdzie obok nich, z pomocą przyszli im ludzie zamieszkujący morskie głębie, nie posiadali niczego ludzkiego od pasa w dół, zamiast tego mieli długie i potężne ogony. W trakcie kiedy syreny rzucały rybakom liny, aby mieli ich wsparcie w trakcie tej walki w lewym dolnym roku toczyła się prawdziwa bitwa między mężczyzną i czterema końmi.

Nie musiałam nawet patrzeć na pozostałe dwa obrazy żeby wiedzieć z jaką postacią mitologiczną mam do czynienia.

– To Hades prawda?– usłyszałam głośny trzask i chwilę zajęło mi zrozumienie, że głowa Valencii w jedną chwilę przeniosła się z idealnie wyprostowanej sylwetki do łuku tak, że jej głowa leżała na stole, a ona za wszelką cenę próbuje zagłuszyć swój załamany, bezsilny krzyk. Nie potrafiłam się nie zaśmiać.– To Posejdon, tak, wiem.

ArenaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz