19☽ you're my safe place ☾

229 46 7
                                    

Changbin przeklinał w myślach swoją głupotę, kiedy pędząc na złamanie karku na swoim nieco zdezelowanym rowerze, czuł silny wiatr, zamrażający każdą komórkę jego ciała. Kiedy Felix do niego zadzwonił i swoim przerażonym głosikiem zaczął błagać o pomoc, nie zdążył nawet zastanowić się nad ubraniem kurtki. Po prostu wypadł z domu tak, jak stał - w wyciągniętej bluzie oraz spodniach od pidżamy, zarzucając na stopy pierwsze lepsze trampki. W dodatku dwa różne.

Wciąż pedałując, zaczął zastanawiać się, dlaczego zdecydował się tak błyskawiczną akcję ratunkową, mimo że blondyn tego popołudnia dość mocno zszargał jego nerwy. Kiedy jednak przed oczami stanęła mu przerażona i niewątpliwie zapłakana buzia chłopaka, mierzącego się ze swoją największą fobią, jaką były ciemności, dał sobie spokój z przemyśleniami. Nie mógł zostawić tego dzieciaka samemu sobie, szczególnie, że nie wziął tabletek. Bóg raczył wiedzieć, czy w ciągu tych kilkunastu minut od zakończenia połączenia, nic mu się nie stało.

Zeskoczył zwinnie z roweru, rzucając go niedbale na trawnik przed domem Lee, po czym zaczął gwałtownie dobijać się do drzwi. Każda sekunda dłużyła się szatynowi w nieskończoność, a w głowie zaczęły pojawiać się coraz czarniejsze myśli.

- No otwórz Lix! - Zawołał, coraz mocniej zdenerwowany brakiem odzewu ze strony blondyna. 

Nie zdawał sobie sprawy, że odkąd piegowaty Australijczyk tylko usłyszał pierwsze uderzenie w drzwi, rzucił się z prędkością błyskawicy w dół schodów,  raz po raz potykając o własne nogi, dywan, czy rozrzucone na podłodze przedmioty i to właśnie one wydłużyły dzielący go od szatyna dystans. 

Kiedy Changbin zauważył trzęsącą się klamkę, jakby ktoś właśnie rozpaczliwie próbował otworzyć drzwi od drugiej strony, odsunął się nieco, oddychając z ulgą. Felix żył, w dodatku prawdopodobnie był cały i zdrowy, więc nic więcej już się nie liczyło.

- Hyung! - Usłyszał najpierw głośny okrzyk, po czym widok przysłoniły mu ramiona rudowłosego, który - gdy tylko udało mu się wygrać bitwę z zamkiem - rzucił się na zaskoczonego Seo.

Changbin niepewnie wtulił nos w pierś chłopaka, bo niestety pozbawiony butów z wysoką podeszwą wyżej nie sięgał, po czym delikatnie odwzajemnił jego uścisk, poklepując po plecach. Ciało rudowłosego drżało, jakby właśnie przeżywał atak febry, a z ust raz po raz dobywały się spazmatyczne, ciężkie wzdychania. Zacisnął więc swoje ramiona jeszcze silniej wokół szczupłej sylwetki chłopaka, odzywając się uspokajająco:

- Już dobrze Lixie, wszystko w porządku, jestem tutaj...

Lee bardzo powoli odsunął się od szatyna, unosząc na niego spojrzenie zapłakanych, spuchniętych oczu. Seo jęknął w duchu. Gdy zobaczył go jakiś czas temu, podczas swoich pierwszych (i jedynych) odwiedzin w tym domu, myślał, że blondyn nie może wyglądać marniej. Teraz jednak wiedział, jak bardzo się wtedy pomylił. Felix przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy, a w słowniku pod hasłem 'kupka nieszczęścia', mogłoby znajdować się jego zdjęcie z tej chwili.

- Wziąłeś tabletki? - Zapytał na wstępie. Lee pokiwał głową, pociągając przy tym zaczerwienionym nosem. - Co się stało?

- M-mówiłem ci... - wyjąkał, ocierając twarz rąbkiem zmoczonej łzami bluzy. - Z-zrobiło się ciemno...

- Tak, wiem - westchnął szatyn, zaglądając przez ramię chłopaka, do wnętrza domu. Rzeczywiście, w środku panowały egipskie ciemności. - To na pewno zwarcie. Jak chcesz mogę zajrzeć i sprawdzić, tylko musisz mi pokazać, gdzie macie korki.

Felix gwałtownie pokręcił głową, zasłaniając ciałem wejście do środka.

- Nie, ja tam nie wracam - powiedział stanowczo, wydymając usta. 

give you the moonWhere stories live. Discover now