9 ☽ think i'm kinda fallin' in love with you ☾

230 44 4
                                    

Felix pov

Wiele razy zastanawiałem się jak bardzo żałośnie może czuć się człowiek i gdzie jest granica klęsk jakie może ponieść. Dzisiejszego dnia miałem wrażenie,że przekroczyłem wszelkie bariery. 

Trzymając w rękach test, na którym było więcej skreśleń, niż moich i tak nędznych wypocin, szedłem przez korytarz z nisko pochyloną głową. Zignorowałem Jisunga, który wybiegł za mną, wołając moje imię. Nie chciałem jego pocieszeń, ani prób poprawienia mojego humoru. To nie miało sensu. W domu i tak czekała mnie ostra reprymenda, po telefonie, który miał wykonać Woo. Jaki był więc sens tracenia tego jakże cudownego, grobowego nastroju?

- O! Yongbok! - Zatrzymałem się, wpadając na dobrze znaną mi osobę, nie podnosząc wzroku. Bez słowa wpatrywałem się w czerwone trampki Chana. Tylko on takie nosił. - Szukałem cię właśnie. Chciałbyś może...

- Spadaj Chris - warknąłem, wymijając chłopaka. Nie ważne co chciał mi powiedzieć. Niczego od niego nie chciałem. 

Przyspieszyłem kroku, zgniatając sprawdzian w kulkę i wyrzuciłem go do pierwszego kosza, jaki spotkałem na swojej drodze do drzwi. Musiałem wyjść chociażby na chwilę. Kiedy czułem się zestresowany, potrzebowałem przestrzeni. Tak już ze mną było od tamtego koszmarnego dnia i jeśli nie mogłem się wyrwać, atak paniki był bardzo prawdopodobny.

Najwyżej spóźnię się na literaturę. Trudno, to już i tak bez znaczenia.

W zasadzie byłem sam sobie winien. Może gdybym tamtego popołudnia chociaż przez chwilę słuchał co mówił do mnie Changbin, zamiast wgapiać się w jego twarz, udałoby mi się poprawić wyniki.  W tamtej chwili to było jednak niewykonalne. Jakim cudem miałem się skupić, mając przed sobą chodzący ideał? 

Wbiłem dłonie w kieszenie spodni, przemierzając szkolne boisko. Było mi zimno, bo nie kwapiłem się nawet o ubranie marynarki, ale jakoś za bardzo mnie to nie ruszało. Chłodny, wrześniowy wiatr wciąż był przyjemniejszy od ciasnoty i zaduchu panującego wewnątrz. Nie wiedziałem gdzie tak naprawdę miałbym się udać. Takie krążenie bez celu nie było zbyt dobrym wyborem i w każdej chwili mogłem napatoczyć się na jakiegoś nauczyciela. 

Powinienem się gdzieś ukryć...Stare budynki gospodarcze? W głowie biłem sobie sam brawo. To był chyba najlepszy i najbezpieczniejszy pomysł. Mało kto zaglądał za zniszczone konstrukcje na obrzeżach obiektu, gdzie kiedyś mieściły się szatnie sportowe. Odkąd przeniesiono je do szkoły, stały odłogiem, nieużywane i niedoglądane przez nikogo. 

Zmierzając w tamtą stronę, przechodząc obok trybun, mój wzrok pochwycił dwie siedzące obok siebie postacie. Zmrużyłem oczy, a kiedy pojąłem kto to, zacząłem żałować, że nie jestem ślepy. Hyunjin siedział obok Changbina, opierając głowę o jego ramię, a szatyn obejmował go lekko. Z ich uszu zwieszały się kabelki od słuchawek, które dzielili. Zmartwiałem. Poczułem, jak zimno, do tej pory niemal mi nie przeszkadzające, zaczyna wdzierać się pod ubranie i mrozić żyły. Lodowate powietrze płynęło przez wszystkie moje naczynia krwionośne, docierając do serca. Zadrżałem. Czyli tak czuje się człowiek dotykający dna. Tak właśnie traci się nadzieję. Zagryzłem wargi, kiedy Hyunjin wybuchnął głośnym śmiechem, który niczym echo poniósł się po całych trybunach, a Changbin zmierzwił mu włosy.

Nie patrz na to idioto, skarciłem się w myślach, ale nie potrafiłem postawić kolejnego kroku, jak zaklęty wpatrując się w tę dwójkę. Nagle szatyn uniósł głowę, rozglądając się dookoła. Jego wzrok zatrzymał się, gdy mnie spostrzegł. Przełknąłem głośno ślinę, chcąc rozpłynąć się w powietrzu. Hyunjin powiódł oczyma w kierunku, w którym patrzył Changbin. Uśmiechnął się szeroko na mój widok, a ja zapragnąłem zetrzeć mu z twarzy ten wyraz papierem ściernym. Ewentualnie rozorać własnymi paznokciami.

give you the moonWhere stories live. Discover now