22

37 6 0
                                    


  Kiedy sytuacja była już pozornie opanowana, zabrałem z namiotu swoje rzeczy i wyszedłem na drogę.
-Gdzie idziesz? - zapytał Adam.
-Na autobus.
Spojrzał na mnie najpierw niepewnie, ale potem ze zrozumieniem.
-Okej.
Ruszyłem.
-Hej!
Kornelia.
-Co.
Spojrzała na mnie ze złością.
-To nie była tak całkowicie moja wina, wiesz? To był jej własny wybór. Mogła nie wchodzić.
-Wiem.
-Nie krzycz na m... co?
-To nie była twoja wina. Tylko moja.
Odszedłem szybko zostawiając ją z otwartymi ustami.
Po kilkunastu minutach byłem już na przystanku, gdzie odkryłem, że następny autobus odjeżdża za czterdzieści pięć minut.
Usiadłem skulony na ziemi i schowałem głowę między kolanami. Już prawie nie padało.
Nie wiedziałem co robić. O czym myśleć. Wszechświat przytłaczał mnie tak bardzo, że brakowało mi tchu. Nienawidziłem siebie tak bardzo, że nawet zastanawiałem się przez chwilę nad wskoczeniem pod samochód, ale pomyślałem o Karolinie i mi przeszło.
Chciałem zasnąć. Odciąć się od tego wszystkiego, od każdego swojego wyboru, od ostatnich czterech godzin, a najlepiej dziewięciu miesięcy. Nie wiedziałem już nic. Wszystko straciło sens. Czułem jak głęboko we wnętrzu huraganu, miotany we wszystkie strony, bez żadnej szansy na wydostanie się. Bolało mnie całe ciało. Najbardziej jednak bolał mnie mózg. I gdzieś tak głęboko we wnętrzu, cieszył mnie ten ból. "Niech boli. Jak najmocniej."
Po czterdziestu pięciu minutach bolesnej nicości wsiadłem w autobus, usiadłem pod oknem, oparłem czoło o szybę i zamknąłem oczy.
Dwadzieścia pięć minut później wysiadłem w centrum i przesiadłem się do swojego autobusu. Wysiadłem pod domem, gdzie akurat zaczynała się burza. Szybkim krokiem, nie rozglądając się dopadłem drzwi i zadzwoniłem dzwonkiem. Otworzyła mi mama, zaspana w piżamie. Kiedy mnie zobaczyła, od razu się rozbudziła.
-Słoneczko, co się stało?! - Objęła mnie ramieniem i wprowadziła do środka - Jesteś całkiem przemoczony, rozbieraj się. Czekaj, nie ruszaj się stąd.
Zdjąłem buty, t-shirt, który mogłem wykręcać i ciężkie od wody krótkie spodenki.
Mama pewnym krokiem zeszła ze schodów z ręcznikami i ciepłym dresem. Wytarłem się i ubrałem. Objąłem się ramionami.
-Siadaj w salonie.
Usiadłem.
Po kilku minutach mama podała mi mój ulubiony kubek pełen ciepłego kakao.
Usiadła koło mnie na kanapie i spojrzała na mnie wzrokiem pełnym niepokoju i miłości.
Zacząłem znowu płakać.
Objęła mnie i zaczęła spokojnie gładzić po głowie, kiedy ja wstrząsany szlochem rozlewałem krople kakao dookoła siebie.
-Prawie zabiłem Watson - wyszeptałem prawie bezgłośnie.
Mama nie przestała mnie obejmować.
-Spokojnie kochanie, już wszystko dobrze, będzie okej.
Pocałowała mnie w czubek głowy.
Nie chciałem jej nic mówić. Chciałem sam kisić się w poczuciu winy, bez żadnych rad i pomocy.
Jednak nie potrafiłem. Opowiedziałem jej wszystko. Bałem się, że wyraz miłości zniknie z jej twarzy, ale nic takiego się nie stało. Jedynie dołączyło do niego zatroskanie.
-Kochanie, nie możesz brać wszystkiego na siebie. Wszyscy jesteście tak samo winni.
-Ale mogłem temu zapobiec! Mogłem - zachłysnąłem się łzami - mogłem ją powstrzymać. Ona na to czekała.
-Nie wiesz tego.
-Wiem! I to jest najgorsze. Nie pobiegłem za nią od razu, tylko stałem jak idiota nie potrafiąc się poruszyć. Co ze mnie za mężczyzna, skoro pozwoliłem jej - wziąłem głęboki oddech - prawie się zabić?
Wbiłem wzrok w kakao stygnące w moim kubku.
Poczekaj sekundę.
Wstała, a po minucie wróciła z kanapką z szynką z indyka. Jedną zrobiła też dla siebie. Podała mi chleb i usiadła obok.
Spojrzała na mnie z wyczekiwaniem.
-Najpierw zjedz, a potem porozmawiamy o możliwych wyjściach z tej sytuacji.
Zamoczyłem kanapkę w kakale, tak jak robiłem od dzieciństwa i odgryzłem duży kęs.
Poczułem, jak supeł w żołądku lekko ustępuje. Szybko pochłonąłem wszystko, odłożyłem kubek na stół i oparłem się o ramię mamy.
-Co ja mam teraz zrobić?
-Po pierwsze, ustaliłabym co czuję do Kornelii i zastanowiłabym się, czy ciągnięcie tego ma sens - spojrzała na mnie ze spokojem - potem porozmawiałabym z Watson. Zawsze się przecież dogadywaliście, jakoś sobie z tym wszystkim poradzicie. A na koniec pogodziłabym się z Adamem. A potem możesz ich wszystkich zaprosić na obiad. Zrobię coś dobrego. Okej?
Wytarłem łzy rękawem, przytuliłem ją mocno i wyszeptałem w jej ciepłą flanelową piżamę :
-Kocham cię, mamo.
-Ja ciebie też, synku. I nie zapominaj o tym. A teraz idź spać. Musisz się wyspać zanim zaczniesz wszystko naprawiać.
Pocałowała mnie w czoło i pomogła mi wstać. Jakimś cudem dotoczyłem się do swojego pokoju, zamknąłem za sobą drzwi i rzuciłem się na łóżko.
Odgłos kropel wściekle uderzających o szybę świetlika przypomniał mi tamten wieczór, kiedy Kornelia pierwszy raz przyszła mnie odwiedzić. Po kilku sekundach spałem.

Zwykła Niezwykła HistoriaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz