2

98 8 0
                                    

   W domu zastałem mamę gotującą w kuchni spaghetti.
-Hej mamo!
-O, cześć aniołku! Tak wcześnie się skończyło?
Usiadłem przy stole i nalałem sobie wody do szklanki. Szybko wypiłem całość i oparłem się wygodnie.
-No. W sumie nic ciekawego się nie działo. Wychowawczyni dała nam plan lekcji na najbliższy tydzień i chyba tyle. Wróciliśmy autobusem i stwierdziłem, że idę do domu. Watson poszła do Adama, bo jej rodzice wracają dopiero za tydzień. Wieczorem idziemy na rowery, póki nie pada.
Mama zamieszała drewnianą łyżką w sosie, spróbowała trochę i uśmiechnęła się.
-Idealny. No dobrze, a jak tam pierwszy raz z Basią w jednej szkole?
-Łatwiej. Nie muszę ciągle trzymać przy sobie telefonu. Teraz może mi narzekać i krzyczeć prosto w twarz - mówię i śmieję się.
Watson jest naprawdę inteligentna i czasem potrafimy przez cztery godziny rozmawiać na jakiś temat, który naprawdę nas akurat interesuje, ale kiedy jest w szkole ciągle się czymś przejmuje, więc ostatni rok razem z Adamem ciągle musieliśmy być z nią w kontakcie, bo chcieliśmy ją wspierać. Liczyłem, że kiedy będzie z nami, to będzie jej łatwiej.
-Nie mów tak, Basia to świetna dziewczyna. Chcesz jeść teraz, czy czekasz na tatę?
-Mogę poczekać.
Poszedłem do swojego pokoju po drodze wstępując do salonu.
-Lobelt!
Moja trzyletnia siostra Karolina podbiegła do mnie i wtuliła się w moją nogę. Odsunąłem ją lekko i kucnąłem.
-Cześć księżniczko - pogłaskałem ją po jej długich ciemnych włosach - Jak ci mija dzień?
-Dobze, oglądam sponboba, a lano byłam z mamą w sklepie. Mama kupiła mi takiego cukielka, któly falbuje język, o patrz - dla demonstracji wyciągnęła lekko niebieski język.
-Dobry był?
-Jago... jagodoby.
-Jagodowy - poprawiłem ją i uśmiechnąłem się - Idę do siebie, a ty dalej możesz oglądać spongeboba. Jak tata wróci to będzie obiad, ok?
-Okej!
W pokoju położyłem się na podłodze i wgapiłem w chmury przesuwające się za świetlikiem w moim suficie.
Przez resztę pobytu w szkole nie zobaczyłem już Kornelii tego dnia, ale cały czas miałem jej twarz przed oczami. Nie wiem co takiego było w tej dziewczynie, ale nie potrafiłem przestać o niej myśleć. Wiem, że to płytkie, bo w ogóle jej nie znałem, ale miałem to gdzieś. W gimnazjum wszystkie dziewczyny wyglądały dokładnie tak samo. Żadna z nich mnie nie interesowała. Zresztą w tamtym czasie mało co mnie interesowało. Watson była pierwszą dziewczyną, która wydawała się inna niż reszta, ale Watson to Watson. Nic wyjątkowego. Ale Kornelia... takie dziewczyny do tej pory widziałem tylko w filmach. I NIE CHODZI MI TU O  T A K I E  FILMY. Po prostu... była inna. Czułem, że muszę ją poznać, bo jeśli nie, to do końca życia będę czuł, że zaprzepaściłem szansę.
Tata wrócił i w przyjemnej atmosferze zjedliśmy obiad, którego tylko trochę wylądowało na twarzy taty, kiedy próbował pomóc Karolinie. Śmiał się. Było dobrze. Mogłem spokojnie wyciągnąć rower z garażu i jechać.

Po dwudziestu minutach jechaliśmy już we trójkę przez ulice naszego miasta.
-Jedziemy na pizzę? - zapytała Watson.
-Przed chwilą jadłem spaghetti, nie jestem głodny.
-Pojeździmy jeszcze chwilę i zmieni zdanie - powiedział Adam przyspieszając - kto ostatni przy rakiecie ten stawia!
Podniosłem się z siodełka i pochyliłem się do przodu. Wiatr targał moje przydługie włosy, a światło zachodzącego słońca nadawało wszystkiemu trochę filmowy widok. Brakowało mi tylko w tle jakiejś muzyki, która jak soundtrack idealnie dopełniłaby moment.
-We were at the table by the window with the view, casting shadows - Watson zaczęła śpiewać lekko zdyszanym od szybkiej jazdy głosem. Uśmiechnąłem się szeroko i dołączyłem do niej.
-Sun was pushed through, spoke a lot of words I don't know if I spoke the truth.
-Got so much to lose, got so much to prove, God don't let me lose my mind! - wykrzyczeliśmy we trójkę.
Całym sobą poczułem jak bardzo ich kocham. Watson całą drogę śpiewała dalej, ja starałem się zapamiętać ten moment jak najlepiej. Od dwóch lat starałem się zbierać w pamięci jak najwięcej tych dobrych chwil, żeby móc odtwarzać je w głowie, kiedy robi się źle. Nawet jeśli teraz było już lepiej nadal próbowałem zapamiętać jak najwięcej, tak na wszelki wypadek.
Kiedy w końcu dojechaliśmy do rakiety zsiadłem z roweru jako ostatni i Adam spojrzał na mnie z głupkowatym uśmiechem
-Dobrze, że nie brałem portfela - powiedział śmiejąc się.
Położyliśmy rowery na trawie i po kolei weszliśmy do wnętrza rakiety.
Wiecie, tak naprawdę to nie była żadna rakieta, tylko jakiś inny ogromny kawał metalu, który z jakiegoś powodu leżał niedaleko starego boiska. Dziwny sąsiad Watson kiedyś powiedział nam, że to rosyjska rakieta, która spadła z nieba kiedy był młody. Stąd ta nazwa. Przynieśliśmy tam kiedyś skrzynię z kocami, które rozkładamy na dnie rakiety, żeby nie zamarznąć,kiedy leżymy i patrzymy w niebo.
Teraz też rozłożyliśmy koce i ułożyliśmy się na swoich stałych miejscach.
Niebo powoli robiło się szare, a powietrze przyjemnie chłodne. Leżeliśmy w ciszy chyba z pół godziny, aż zrobiło się całkiem ciemno, a lampy uliczne się włączyły.
-Podoba wam się w tej szkole? - przerwała ciszę Watson.
-Tak, chyba. Nie wiem, byłem tam dopiero jeden dzień - Adam odwrócił do niej głowę - A co?
Spojrzałem na Watson. Światło lampy delikatnie oświetlało jej twarz, na której malował się cień zdenerwowania. Chwyciła za kosmyk swoich krótkich włosów i lekko go pociągnęła. Jeden z jej wielu nerwowych nawyków, które znałem lepiej niż wnętrze własnej dłoni.
-Nic, po prostu... nie czuję się tam jeszcze dobrze. Ale to nie ważne, jutro spróbuję się bardziej zaaklimatyzować - przygryzła dolną wargę i uśmiechnęła się - to co, idziemy na tę pizzę? 

Zwykła Niezwykła HistoriaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz