20

32 6 0
                                    


Czerwiec 2016 roku.


-Nie mogę się już doczekać! - wykrzyknęła Kornelia obejmując mnie mocno.
-Spokojnie kobieto, wyjeżdżamy tylko na trzy dni. I to pięć kilometrów od domu.
-Co z tego, cieszę się jak cholera.
Uśmiechnąłem się.
Staliśmy pod moim domem z plecakami i namiotem, czekając na przyjazd Marcela z dziewczynami. Mieliśmy wyjechać nad jezioro na trzy dni, żeby uczcić zakończenie szkoły. Cieszyłem się. Kornelia była szczęśliwa jak dziecko w Boże Narodzenie kiedy jej to zaproponowałem. Marcel wynajął małego vana i mieliśmy wszyscy razem pojechać na nasze mini wakacje.
Od tamtego pamiętnego grudniowego dnia dużo się nie zmieniło. Jagoda naturalnie zajęła moje miejsce w grupie, a ja praktycznie przestałem z nimi rozmawiać. Nie stało się to nagle, nasza przyjaźń po prostu umarła śmiercią naturalną. Ja więcej nie pojawiłem się w rakiecie, a oni więcej nie pytali czy przyjdę. Rozmawialiśmy ze sobą w drodze do i ze szkoły, ale nic już nie było takie jak kiedyś.
Mój związek z Kornelią rozkwitł, jeśli mogę tak powiedzieć. Spędzaliśmy ze sobą prawie cały wolny czas, co poskutkowało podniesieniem mojej średniej ocen, bo jak się okazało, moja dziewczyna była świetną nauczycielką. Spędzałem też coraz więcej czasu z jej przyjaciółkami, co pewnie skończyłoby się dla mnie zamknięciem w zakładzie psychiatrycznym gdyby nie obecność Klaudii i czasem jej chłopaka. Pomagaliśmy sobie nawzajem.
Nie było źle. Nawet podobało mi się takie życie. Nadal nie poznałem rodziców Kornelii, ale moi przyjęli ją w końcu jak nowego członka rodziny. Karolina nadal nie była przekonana, ale raczej nie mogła nic z tym zrobić.
Oczywiście, że za nimi tęskniłem. Za moim najlepszym przyjacielem od dzieciństwa, za Jagodą, której nawet nie zdążyłem za bardzo poznać, za Watson... serce ściskało mi się na samą myśl o niej. Wiedziałem, że darzyłem ją uczuciami, których nawet nie potrafiłem nazwać. Czasem kiedy widziałem ją w klasie jak uważnie notuje albo znudzona wpatruje się w okno, czułem się jakbym miał zwymiotować z bólu.
Zabawne, że zdałem sobie z tego sprawę kiedy było już za późno.
Starałem się jak najmniej o tym myśleć. Musiałem się skupić na tej pięknej blondynce, którą wybrałem. Życie nie było złe. Po prostu nie potrafiłem przestać wyobrażać sobie co by było, gdyby tamten jeden dzień potoczył się inaczej. Miałem nadzieję, że z czasem to wszystko zblaknie i będę w stanie cieszyć się każdą chwilą.
Kornelia była naprawdę uroczą osobą, jeśli poznało się ją wystarczająco dobrze. Dbała o mnie, pomagała mi w nauce, a po tamtym alkoholowym incydencie nigdy więcej nie doprowadziła się do takiego stanu. Lubiłem spędzać z nią czas, ale ciągle mi czegoś brakowało. A tej pustki nie dało się zapełnić żadną ilością węglowodanów i szynki z indyka.

-Już są! - Kornelia prawie podskakiwała z radości.
Odwróciłem się i zobaczyłem zbliżającego się w naszą stronę granatowego vana. Marcel z kamiennym wyrazem twarzy prowadził, nie zważając na dzikie okrzyki dziewczyn siedzących z tyłu.
-Witamy na pokładzie - powiedziała Klaudia po opuszczeniu szyby.
Kornelia ucałowała ją w policzek, a ja podałem jej rękę. Marcel uniósł dłoń w niemym powitaniu. Kiwnąłem mu głową.
Wrzuciłem nasze rzeczy do przestronnego bagażnika i usiadłem na ostatnim wolnym miejscu koło Kornelii.
-Jedziemy!
-Uspokój się - wyszeptałem.
-Nie - powiedziała Kornelia śmiejąc się głośno.
Oparłem głowę o zagłówek i wgapiłem się w mijające nas za oknem widoki. Dziewczyny rozmawiały, Marcel w ciszy próbował dowieźć nas bezpiecznie na miejsce. Żałowałem, że nie mam prawa jazdy, bo wtedy mógłbym się z nim zamienić i przynajmniej na czymś skupić.
Po godzinie byliśmy już na miejscu. Po drodze zrobiliśmy zakupy. Marcel zaparkował na parkingu i wszyscy wysypaliśmy się z samochodu. Wyciągnąłem rzeczy z bagażnika i razem z chłopakiem Klaudii ruszyłem na poszukiwanie odpowiedniego miejscu na polu namiotowym. W końcu udało nam się znaleźć jedno nad prawie samym brzegiem. Rzuciliśmy plecaki na ziemię i zajęliśmy się rozbijaniem namiotów. Dziewczyny piszcząc radośnie rozebrały się do strojów i pobiegły do wody. Pół godziny póżniej wszystkie namioty były już rozłożone, a plecaki schowane. Przebraliśmy się z Marcelem w kąpielówki i dołączyliśmy do dziewczyn, które chlapały się w okolicach brzegu. Uśmiechnąłem się do Kornelii, minąłem ją i ruszyłem w stronę głębi. Słońce mocno przygrzewało mnie w głowę i ramiona. Kiedy straciłem oparcie pod stopami zacząłem płynąć przed siebie. Płynąłem tak długo, aż moi przyjaciele zostali tylko niewyraźnymi kształtami w oddali. Zanurzyłem głowę pod powierzchnię. Momentalnie gwar otoczenia ucichł i pozostał tylko szum poruszającego się po dnie piasku i krwi dudniącej w mojej głowie. Nie wynurzałem się dopóki nie poczułem nieprzyjemnego kłucia w płucach. Wyskoczyłem z wody i wziąłem głęboki oddech. Niechętnie ruszyłem w drogę powrotną.
Kiedy dopływałem już do brzegu zauważyłem, że wszyscy stoją już na plaży i rozmawiają z jakimiś ludźmi. Podpłynąłem bliżej, żeby zobaczyć ich twarze.
Powietrze opuściło moje płuca, a oczy zaszły mgłą.
W samym oku cyklonu panuje absolutna cisza. Żadnego wiatru, ani ogłuszającego ryku. Kompletny spokój. Właśnie tak się czułem przez ostatnie sześć miesięcy. W momencie, kiedy zobaczyłem Adama, Jagodę i Watson stojących i rozmawiających z Kornelią, poczułem się jakby cyklon przesunął się i porwał mnie do góry z niewysłowioną siłą.
Watson niezręcznie przestępowała z nogi na nogę. Wychyliła się lekko zza Adama i zauważyła mnie, wciąż zanurzonego w wodzie. Uśmiechnęła się i pomachała do mnie. Odmachałem.
W końcu wstałem i podszedłem do nich ociekając wodą.
Stanąłem za Kornelią, a ona radośnie objęła mnie w pasie. Poczułem się okropnie. Watson patrzyła na nas z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Odsunąłem delikatnie Kornelię od siebie i przywitałem się z Adamem i Jagodą.
Nie patrzyliśmy sobie w oczy.
-Czyli idziemy razem na obiad? Cudownie - Klaudia uśmiechała się do Watson, która nerwowo ciągnęła za kosmyk swoich włosów.
-Jasne, to do zobaczenia za godzinę - Adam złapał Jagodę za rękę i oddalili się w stronę swojego namiotu.
Klaudia pociągnęła mnie za ramię.
-Mam nadzieję, że nie jesteś zły? - wyszeptała.
-Nie, spoko.
Dziewczyny ułożyły się na kocach i oddały się przyjemności opalania, którego szczerze nienawidziłem. Marcel podszedł do grupy ludzi grających w siatkówkę i dołączył do nich. Zamknąłem się w namiocie, w którym było minimalnie chłodniej. Wyjąłem książkę i starałem się skupić na treści, a nie na tym, że Watson, Adam i Jagoda siedzą parę metrów ode mnie, a ja nie mogę do nich podejść.
Kiedy usiedliśmy przy jednym ogromnym stole w pobliskiej pizzeri, poczułem się okropnie. Moje dwa światy, których zdecydowanie nie chciałem ze sobą łączyć nagle zderzyły się z ogromną mocą. Bałem się, że zaraz zwymiotuję.
Watson usiadła naprzeciwko mnie. Starałem się unikać jej wzroku, dlatego siedziałem wpatrując się bezmyślnie w menu.
Podeszła kelnerka.
-Średnią pepperoni - powiedzieliśmy z Watson w tym samym momencie.
Zaśmialiśmy się nerwowo.
Kornelia spojrzała na mnie z niechęcią, ale ostatnio spróbowała zaakceptować, że nie zostanę dla niej wegetarianinem.
Przez cały posiłek siedziałem i nie odzywałem się. Czułem, że jeśli dołączę do rozmowy, wszechświat imploduje.
Odetchnąłem dopiero, kiedy znów znalazłem się w namiocie. Kornelia weszła za mną i zamknęła za nami zamek. Położyła się i przysunęła się do mnie. Ułożyłem się obok niej.
-Co tam? - zapytała przejeżdżając palcami po moim gołym brzuchu.
Bardzo starałem się, żeby się nie wzdrygnąć.
-Okej.
-To dobrze.
Oparła głowę o moją klatkę piersiową i po chwili usnęła. Patrzyłem w dach namiotu myśląc o wszystkich rzeczach, o których nie powinienem myśleć.

Zwykła Niezwykła HistoriaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz