13

34 7 0
                                    


  Następnego dnia obudziłem się... chyba. Do dzisiaj nie jestem pewny, czy wszystko mi się nie przyśniło. Głowa bolała mnie tak, że chciałem wyskoczyć przez okno. Kiedy tylko wyczołgałem się z łóżka, chwiejąc się dobiegłem do łazienki i wypiłem z chyba litr wody prosto z kranu. Otarłem usta wierzchem dłoni i opierając się ciężko o umywalkę spojrzałem na siebie w lustrze. Włosy odstawały mi na piętnaście różnych stron jak kolce jeża, oczy miałem całkiem czerwone i jakieś takie opuchnięte, usta suche jak wiór. Trochę się siebie wystraszyłem. Wszedłem pod prysznic, ale woda szumiała tak głośno, że prawie zemdlałem. W końcu udało mi się ubrać w coś, co przypominało normalne ubrania i praktycznie stoczyłem się ze schodów do kuchni. Mama smażyła naleśniki, niesamowicie głośno gwiżdżąc.
-Cześć kochanie – odwróciła się do mnie i uniosła brwi z rozbawieniem – Jak się czujesz?
-Odmawiam zeznań.
Opadłem ciężko na krzesło i oparłem czoło o chłodny blat stołu. Po chwili poczułem, że mama stawia przede mną talerz z naleśnikami, więc podniosłem głowę. Koło naleśników stała wysoka szklanka z okropnie głośno musującą w niej aspiryną.
-Smacznego. Za dwadzieścia minut musisz wyjść, lepiej się pospiesz.
Fakt, że mam zaraz wyjść z domu i iść do szkoły uderzył mnie z siłą autobusu przegubowego.
-Nie patrz tak. To, że wczoraj zabalowałeś nie znaczy, że masz prawo dzisiaj zostać w domu. Musisz sobie radzić z konsekwencjami swoich wyborów jak dorosły mężczyzna, którym już prawie jesteś.
Uśmiechnęła się do mnie szeroko i przysunęła bliżej talerz z naleśnikami.
-Jedz. Wczoraj zwymiotowałeś chyba cały swój żołądek na podjeździe, więc musisz czymś go teraz zapełnić.
Wmusiłem w siebie aż dwie porcje, popiłem wszystko aspiryną i poczułem się trochę lepiej.
Wszystko od momentu, kiedy powiedziałem Kornelii, żeby przyszła na obiad w sobotę było dla mnie czarną dziurą. Nie byłem pewny, czy chciałem sobie przypominać. Wspomnienie wymiotowania przed domem niech lepiej zostanie w tej nicości.
Ubrałem kurtkę i buty, zarzuciłem plecak na ramiona, pożegnałem się z mamą i wyszedłem z domu. Słońce świeciło jakoś mocniej niż zwykle. Zastanawiałem się, czy nie wrócić do domu po okulary, ale zauważyłem nadjeżdżający autobus, więc ruszyłem biegiem. Już przed drzwiami autobusu potknąłem się i runąłem jak długi prawie wpadając pod koła. Kierowca na szczęście poczekał aż się pozbieram i wpuścił mnie patrząc na mnie ze współczuciem. Odpowiedziałem mu słabym uśmiechem.
W środku na jednym z miejsc siedział Adam. Nie patrzył w moją stronę. Poczułem się nieswojo. Podszedłem do niego lekko utykając.
-Hej.
Odwrócił się do mnie bez żadnych emocji na twarzy.
-Hej. Jesteś dziś Robertem idiotą, czy tym normalny, którego znam od podstawówki?
-Przepraszam za wczoraj. Wiem, że mnie poniosło. Nie chciałem, żeby tak wyszło. Nie wiem co we mnie wstąpiło.
Jego twarz w końcu się rozluźniła.
-Miejmy nadzieję, że więcej ci tak nie odwali. Serio. Nie pij więcej. Nie służy ci to.
Usiadłem koło niego i zamknąłem oczy.
-Chyba nawet nie przyjdzie mi ochota. Mam wrażenie, że zaraz wybuchnie mi głowa.
-Należy ci się.
-Wiem.
Watson wsiadła i bez słowa usiadła przed nami. Adam pochylił się i oparł brodę na czubku jej czapki.
-Cześć koleżanko.
-Cześć.
-Coś się stało?
Watson westchnęła ciężko i odwróciła się do nas.
-Nic, po prostu się nie wyspałam.
-No to możesz sobie podać rękę z Robertem. Nasz kolega właśnie przeżywa swojego pierwszego w życiu kaca.
-Przykro mi.
Ton jej głosu mówił zupełnie co innego.

W szkole głównie starałem się nie zwymiotować swoich wnętrzności na całą klasę. Adam i Watson szybko zapomnieli o moim zachowaniu z poprzedniego dnia i po prostu cały dzień się ze mnie śmiali.
Dopiero kiedy spotkałem na korytarzu Kornelię wizja wymiotów stała się jeszcze bardziej realna. Podeszła do mnie, objęła ramionami za szyję i pocałowała.
Możecie sobie wyobrazić czego się wystraszyłem.
Kiedy w końcu się ode mnie odsunęła wziąłem kilka głębokich oddechów na uspokojenie.
-Jak się czujesz? – zapytałem.
-Napewno lepiej niż ty. Wyglądasz jakbyś za chwilę miał zemdleć. Nie chce ci się pić?
Z zatroskaną miną pogładziła mnie po ramieniu.
-Jakoś daję sobie radę. Po prostu jeszcze nie wypiłem tak dużo alkoholu na raz i teraz, no cóż, ponoszę konsekwencję swoich czynów.
Kornelia uniosła brew, jakby nie bardzo rozumiała o czym mówię. Pokręciłem głową i westchnąłem głośno.
-Nie ważne.
-Czyli w sobotę się widzimy?
Kiedy zdałem sobie sprawę, że faktycznie zaprosiłem ją na ten rodzinny obiad, poczułem jak uginają się pode mną nogi.
-Robert, jesteś pewny, że wszystko w porządku? Naprawdę wyglądasz źle.
-Jest okej, spokojnie. No tak, rodzice już nie mogą się doczekać. Ja zresztą też.
Uśmiechnąłem się sztucznie. Miałem nadzieję, że nie zauważyła.
-Powinnam się jakoś szczególnie ubrać? Nie wiem, może twoja mama ma jakiś ulubiony kolor, czy coś? Nigdy wcześniej nie poznawał rodziców swojego chłopaka. Mój poprzedni raczej nie chciał się mną chwalić.
-Zielony. Ale nie musisz się martwić, na pewno cię polubią. Moja mama lubi wszystkich. Z tatą może być trudniej, ale dla ciebie to nie będzie problem.
-Słodki jesteś.
Cmoknęła mnie w usta.
-Lecę na chemię. Trzymaj się!
-Pa.
Ledwie mrugnąłem i obudziłem się się już siedząc w autobusie. Nie mam pojęcia co się działo pomiędzy moją rozmową z Kornelią, a tym momentem, ale byłem tak zmęczony, że nic mnie to nie obchodziło.
W domu rodzice robili na obiad kurczaka, a Karolina siedziała w swoim wysokim krzesełku przy stole i rysowała jakiś obrazek. Dosiadłem się do niej.
-Co rysujesz, księżniczko?
-Psieska.
-Pieska – poprawiłem ją automatycznie.
-Jest zółty. I się duzo bawi. Ze mną.
-Jest śliczny, ale nie wolałabyś żywego?
Mama odwróciła się szybko i spojrzała na mnie poddenerwowana.
-Żadnego psa w tym domu. Jak będziecie dorośli, to możecie sobie w swoich domach otworzyć całe zwierzyńce, ale nie wpuszczę do siebie czworonożnego mordercy.
Kiedy mama miała dziesięć lat, odwiedzała swoją przyjaciółkę, która posiadała dorosłego czarnego nowofundlanda, który z jakiegoś powodu nie polubił mojej mamy i postanowił gonić ją po całym podwórku, szczekając zapamiętale. Mama nigdy więcej nie odezwała się do tamtej dziewczyny. Nigdy więcej też nie zbliżyła się do psa.
-Jak będę dorosły, to adoptuję jakiegoś szczeniaczka i będziesz mogła się z nim bawić do woli – powiedziałem do Karoliny i pocałowałem ją w czubek głowy, na co ona zareagowała wybuchem śmiechu.
Mama rozłożyła na stole talerze pełne pięknie pachnącego kurczaka z ryżem. Karolina odłożyła swój obrazek i zabrała się do jedzenia.
Wziąłem do ręki widelec i chwilę pogrzebałem nim w ryżu.
-Co tam u was?
-Wszystko dobrze, dzisiaj udało mi się napisać dziesięć stron tej nowej książki, za którą się ostatnio zabrałam.
-Brawo kochanie!
Tata pochylił się do niej i objął ją ramieniem.
-U mnie też w porządku. A co u ciebie? Jak głowa?
-Lepiej. Ale mam taką jedną sprawę. Tato, pamiętasz jak się zapytałeś kiedy będziecie mogli poznać tę dziewczynę, z którą się spotykam?
-Tak, a co?
-Przyjdzie w sobotę. Na obiad.
-To cudownie! Zrobię tortille. I ciasto czekoladowe. Mam nadzieję, że lubi czekoladę? Tato już mówił mi, że jest wegetarianką, poszukam w internecie jakichś przepisów. Nie mogę się doczekać!
-Mamo, spokojnie.
-Już dobrze, dobrze. Ale naprawdę się cieszę, że będziemy mogli ją poznać.
Uśmiechnąłem się do niej krzywo.
Zmywając naczynia zastanawiałem się, czy to na pewno dobry pomysł. Bałem się, że rodzice ją wystraszą i nasz związek umrze jeszcze zanim zdążył się urodzić. Ale teraz już nie było odwrotu. Mogłem jedynie przygotować się na każdą ewentualność. 

Zwykła Niezwykła HistoriaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz