Jak wszystko się zaczęło.

349 15 5
                                    

"Odkryłem coś - rzekł głośno. - Przyszłość jest nieprzewidywalna."

John Green, "19 razy Katherine"

                                                                                                                                   14.05.2018r.

Szanowna komisjo, profesorowie, panie dyrektorze i każda osobo, do której dotrze ta praca. Zgodnie z wymaganiami waszego uniwersytetu oddałem już swoje świadectwo, wszystkie dyplomy (choć wiem, że żadne z powyższych nie jest zbyt imponujące) i wypełniłem podanie. Pozostał mi już tylko jeden punkt jakim jest odpowiedzenie na pytanie : dlaczego to właśnie ja powinienem dostać się na wasze studnia? Nie potrafię pisać krótko, więc pewnie trochę to zajmie, ale na waszej stronie nie podano limitu słów, dlatego pozwolę się sobie rozpisać. Co do pytania... problem jest taki, że nie znam na nie odpowiedzi. Musiałbym chyba opowiedzieć wam jakąś większą część swojego życia, żebyście sami mogli stwierdzić czy tworzę materiał na dobrego studenta waszej szkoły. To nawet nie brzmi jak najgorszy pomysł. Znając siebie pewnie skasuję to całe za jakieś dziesięć minut i wyślę wam coś w stylu : "Jestem otwarty, żywiołowy, lubię pracować w zespole, dużo się uczę, jestem odpowiedzialny i sprawię, że będziecie ze mnie dumni". Tylko po co mam to robić, skoro to wszystko kłamstwa? Myślę, że lepiej będzie kiedy sami mnie ocenicie. Życzę przyjemnej lektury. 

Czy kiedykolwiek zastanawialiście się jak to jest mieć idealne życie? Ja owszem. Problem jest taki, że dla każdego człowieka ten ideał wygląda inaczej. Jedni pragną dużego grona przyjaciół, pieniędzy i zaproszeń na imprezy przynajmniej dwa razy w tygodniu. Inni chcieliby mieć świetne oceny, dostać się na dobre studia, a później znaleźć tą wymarzoną pracę. Jeszcze inni pragną dużej i zdrowej rodziny, domku na przedmieściach i biszkoptowego labradora. Ja od zawsze pragnąłem tylko spokoju. Życie jednak nigdy nie lubiło mnie wystarczająco bardzo. Nie, nie jestem sierotą, moi rodzice nie są rozwiedzeni, nie jestem chory, wybitnie nielubiany, szczególnie biedny lub całkowicie samotny. Moje życie jest w porządku. A raczej było - do pewnego momentu. 

 Moja historia zaczyna się 3 września 2015 roku, kiedy to po przeżyciu całkiem przyjemnych wakacji spędzonych głównie na graniu w gry RPG i pływaniu, wstąpiłem w mury mojego liceum po raz pierwszy w życiu. Dzień ten sam w sobie nie wniósł zbyt dużo do mojego życia, jednak rozpoczął coś co w swojej głowie nazywam "przesuwaniem płyt mojej litosfery". Jako że nie chciałem ryzykować spóźnienia już pierwszego dnia szkoły, razem z Adamem staliśmy pod szkołą już 40 minut przed rozpoczęciem akademii. Nienawidzę zostawiać sobie najmniejszego progu błędu, dlatego zawsze wsiadam w autobus wcześniejszy niż powinienem.
Z Adamem poznaliśmy się w podstawówce. Nie jestem w stanie dokładnie przypomnieć sobie dlaczego zaczęliśmy przyjaźnić - tak po prostu wyszło. Jednego dnia ze sobą nie rozmawialiśmy, a drugiego siedziałem w jego pokoju i oglądaliśmy Star Treka. Od tamtej pory był na dobrą sprawę jedyną osobą, z którą rozmawiałem. W przedszkolu i podstawówce był zdecydowanie wyższy ode mnie. Później prawie się wyrównaliśmy. Pozostał jednak na zawsze tym "przystojniejszym", szczególnie teraz. Czarne włosy, których nawet nie dotyka, a i tak wyglądają jakby układał je godzinę, ciemnoniebieskie oczy i zaskakujące jak na nerda mięśnie (razem z bratem chodzi na siłownię dwa razy w tygodniu. Kilka razy próbowałem do nich dołączyć, ale po czterech minutach byłem gotowy zwymiotować własne serce, więc na zawsze pozostanę chudym pająkiem).
W gimnazjum podczas jednej z naszych wielogodzinnych sesji grania w Nosgoth poznaliśmy Watsona. Wielokrotnie udało mu się zabić postać Adama i ograbić go z większości przedmiotów. Za dziesiątym razem pogratulowaliśmy mu umiejętności na prywatnym czacie. Okazało się, że Watson był dziewczyną chodzącą do sąsiedniego gimnazjum. Od tamtej pory coraz częściej z nią graliśmy. Swoje prawdziwe imię zdradziła nam jednak dopiero wtedy, kiedy pierwszy raz umówiliśmy się na spotkanie twarzą w twarz. 

-Barbara to naprawdę nie jest najgorsze imię, jakie mogłaś dostać - powiedziałem siedząc na przeciwko niej popijając coca-colę przez słomkę. -Mogłaś na przykład dostać na imię Margot, albo Stefania. Wtedy moglibyśmy się z ciebie nabijać. Barbara brzmi okej. Basia. Barbie? - Adam przekrzywił lekko głowę w oczekiwaniu na jej reakcję.
Dziewczyna z przesadnym dramatyzmem uderzyła głową w stół i wyjęczała :
-Błagam was, możecie nie używać mojego imienia? Czuję się jakbym miała 50 lat, była samotną, palącą ciotką alkoholiczką czternaściorga siostrzenic i próbowała je przekonać, że "mężczyźni nie są im do niczego w życiu potrzebni!" 
Zgodnie z jej życzeniem od dwóch lat mówimy do niej "Watson". Wszyscy szczęśliwi. Ogólnie kiedy pierwszy raz mieliśmy się z nią spotkać, nie spodziewałem się niczego "wow". W sensie no, wiecie. Ładne dziewczyny grające w gry i do tego jeszcze z poczuciem humoru istnieją tylko w książkach. Dlatego byłem tylko lekko zaskoczony, kiedy zobaczyliśmy ją siedzącą przy stoliku przed McDonaldem nerwowo stukającą palcem w ekran telefonu. Zdecydowanie nie była niezwykła. Nie była też brzydka. Szczupła, krótkie ciemne włosy, ciemne oczy, nerwowo przygryzała dolną wargę. Była... normalna. Po kilku chwilach niezręcznego uśmiechania się i rozglądania na boki zaczęliśmy rozmawiać tak jak w grze i zrobiło się przyjemnie. Zaprzyjaźniliśmy się, większość wolnego czasu spędzaliśmy we trójkę, a teraz wszyscy razem mieliśmy iść do jednej klasy w liceum. Zapowiadało się zabawnie.
Kiedy Watson w końcu dołączyła do nas przed budynkiem szkoły ubrana w czarną spódnicę, którą co chwilę starała się obciągnąć w dół, ruszyliśmy za strzałkami naklejonymi na ziemi wskazującymi kierunek znajdowania się sali gimnastycznej.
-Mama zabroniła mi ubrać spodnie, a jedyna spódnica jaką miałam z jakiegoś powodu pragnie upokorzyć mnie już pierwszego dnia szkoły ukazując mój gruby tyłek. 
Spojrzeliśmy na nią z rozbawieniem.
-Nie potrzebujesz spódnicy, żeby wyjść na idiotkę - powiedział Adam mrugając do niej jednym okiem. Watson pokazała mu język i wszyscy śmiejąc się wkroczyliśmy do sali gimnastycznej. Za drzwiami znajdował się już tabun ludzi w naszym wieku niesamowicie głośno rozmawiając. Rozejrzeliśmy się w poszukiwaniu jakichś znajomych twarzy, na szczęście nikogo nie zauważyliśmy. Skierowaliśmy się w stronę najbliższych wolnych krzesełek i usiedliśmy z brzegu. 
-Chyba zaraz zwymiotuję - wymamrotała Watson. 
-Spokojnie ludzie. Damy sobie radę. To tylko początek roku, który prawdopodobnie zaowocuje w wiele cierpienia i ataków paniki. Ale potrafimy sobie z tym poradzić, prawda? Przeżyliśmy już 9 podobnych lat, a teraz na dodatek jesteśmy razem! Co złego może się stać? - powiedziałem tylko połowicznie udawanym słodkim głosem. Na prawdę liczyłem, że z nimi obok będzie łatwiej.
-Robert, zamknij się, bo specjalnie zwymiotuję na ciebie. 
-Ja chyba też się dołączę. 
Adam i Watson zachichotali, a ja - po chwili udawanego oburzenia - dołączyłem do nich. Dzień zaczynał się naprawdę nieźle, więc wszystkie moje nerwice trochę się uspokoiły. 

Zwykła Niezwykła HistoriaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz