Welcome to my life...

509 18 2
                                    

Dorastanie podczas Wojen Klonów to coś czego nie życzyłabym najgorszemu wrogowi. Każdego dnia zastanawiasz się czy twoi przyjaciele przeżyją następną godzinę, czy kiedykolwiek jeszcze ich zobaczysz. Siedzisz na tyłku w świątyni, ucząc się aby pewnego dnia stanąć u ich boku. Tobie jednak wciąż wydaje się, że robisz niewystarczająco. Ba! Ty nie robisz praktycznie niczego!

Pewnego dnia razem ze swoim najlepszym przyjacielem schodzicie do podziemi Coruscant. Nudzicie się, bo wasz nauczyciel znowu nie dotarł na lekcję, zatrzymany na jakiejś niezwykle ważnej misji. Spacerujecie sobie, szukając jakiegokolwiek zajęcia. I wtedy napadają was oni. Mają doświadczenie w napadaniu na młodziki Jedi, robią to w końcu zawodowo. Porywają cię, ale twojemu przyjacielowi udaje się uciec. W dodatku tracisz swój miecz świetlny, który podczas walki spadł gdzieś w otchłań dolnych poziomów planety.

Po kilku dniach w niewoli dowiadujesz się, że Wojny Klonów dobiegły końca, a Jedi zostali uznani za zdrajców. Większość z nich nie żyje, a ty zostałaś sama. W dodatku piraci dochodzą do wniosku, że najkorzystniej będzie opchnąć cię nowopowstałemu Imperium. Twoje dni są policzone.

I nagle statek twoich porywaczy napada jakiś łowca nagród. Ich morduje, a ciebie zabiera ze sobą. Okazuje się, że byli oni winni Huttowi Jabbie jakąś sporą sumę kredytów, więc ten postanowił wysłać do nich jednego ze swoich łowców nagród. I w ten sposób zostajesz niewolnicą Hutta. Następne lata spędzasz wiernie mu służąc i czekając na dzień, aż znowu będziesz wolna.

Najgorsza jednak jest świadomość, że nigdy do tego nie dojdzie. Nawet gdy nie byłabyś już niewolnicą, Imperium będzie ścigać cię już do samego końca. Jesteś w końcu byłym młodzikiem Jedi. Zdrajcą. Przestępcą.

***

Pałac Jabby służył jako swego rodzaju kantyna dla przyjaznych mu szumowin. W środku dnia panował tu spory ruch, a pewna Tholotianka nie miała wcale mniej pracy niż inni. Uwijała się, wirując od stolika do stolika zbierając zamówienia i przynosząc gotowe napoje. Teoretycznie mógłby robić to robot, ale jej pan miał kaprys, żeby właśnie ona służyła gościom. W oczach Jabby była zwykłą sierotą, głupią i bezbronną. Długo walczyła z samą sobą, aby wyrobić sobie taką opinię. W końcu nikt nie mógł dowiedzieć się jakie życie kiedyś wiodła. Gdyby prawda o niej wypłynęła na światło dzienne to byłby koniec wszystkiego.

- Co podać? - tanecznym krokiem (naturalnej zwinności charakteryzującej wszystkich Jedi nie była się w stanie pozbyć) podeszła do kolejnego stolika.

Gdy jednak zobaczyła kto przy nim siedzi, poczuła się jakby znowu miała trzynaście lat i znajdowała się na głupim Florrum, gdzie przebrana za akrobatkę cyrkową uratowała Ahsokę Tano z rąk pirata Hondo Ohnaki. Tylko, że wtedy miała u boku przyjaciół. Byph, Zatt, Ganodi, Gundi, Petro... Coś ścisnęło ją w żołądku.

- Jakąś dobrą wódkę, mała - rzucił Weequanin kompletnie nie przejęty zmieszaniem dziewczyny.

Zastanowiły go jedynie jej oczy, ale gdy tylko odwróciła się tyłem do niego, błyskawicznie o nich zapomniał. Przez króciutki moment wydawało mu się, że skądś je zna. Ale potem Dorgo opowiedział jakiś śmieszny kawał i stracił zainteresowanie oczami służącej.

Służącej, która nim odeszła zdążyła przeżyć mini zawał. Chciało jej się krzyczeć, błagać pirata o pomoc. Wiedziała jednak, że ryzyko jest ogromne. Ale czy zbyt duże dla tak wprawnego pirata jak Hondo?

- Już idę - kiwnęła sztywno głową i oddaliła się od stolika.

Serce biło jej jak oszalałe, ale wiedziała, że nie może się zdradzić. Nalała alkohol i po chwili znowu kierowała się do stolika Ohnaki. Gdy stawiała szklankę na stole, jego wzrok na chwilę skupił się na niewolnicy. Znowu miał dziwne wrażenie, że skądś kojarzy tą ładną buźkę. Wyciągnął dłoń i chwycił ją za podbródek przekrzywiając odrobinę jej twarz w stronę światła. Tholotianka miała ochotę odciąć mu tą rękę, ale ograniczyła się tylko do cofnięcia głowy, tak żeby pirat musiał ją puścić.

Shades of war - STAR WARS ONE SHOTSWhere stories live. Discover now