Ezra...

416 20 10
                                    

Sabine była zła. Nie, poprawka. Ona była wściekła. A wściekła Mandalorianka nie wróży najlepiej.

Szła przed siebie. Musiała odpocząć chwilę od męczących treningów z Kananem. No i od samego Kanana również. Z frustracji kopnęła jedną z rosnących tu tych dziwnych roślin. Chciało jej się krzyczeć i płakać jednocześnie. Przysiadła na skale i spojrzała w kierunku zachodzącego słońca. Ten widok ją uspokajał, chociaż nie na tyle żeby przestała w kółko roztrząsać to co się stało.

- Hej! - nagle usłyszała znajomy głos.

- Nie teraz, Ezra - odpowiedziała lekko zrezygnowana. Towarzystwo było ostatnim na co miała obecnie ochotę.

- Chcę tylko powiedzieć, że wiem jak to jest, wierz mi. Kanan nie jest najłatwiejszym nauczycielem, jakiego miałem, ale ma dobre chęci - Ezra mówił z doświadczenia, choć lekko naginał fakty. W końcu za wiele to on tych nauczycieli nie posiadał. Przez moment Rex, jeszcze krótszą chwilę Maul, a poza tym Hera i głównie Kanan właśnie.

- Ma dobre chęci? - prychnęła. - Ktokolwiek z nich ma? - westchnęła zrezygnowana. - Potrafię walczyć i wiem, że dałabym radę nauczyć się jak korzystać z tego miecza. Ja po prostu nie chcę tego co się z tym wiąże.

- Chodzi o twoją rodzinę?

- Wiesz kim ja dla nich jestem? - zapytała, odwracając się w jego stronę. - Zdrajczynią!

- Ale to nieprawda!

- Nie dla nich! - głos jej się załamał. - Ty tego nie zrozumiesz. Tak jak wszyscy - spuściła głowę.

Mówiła prawdę. Ezra nie był w stanie tego zrozumieć. Nie był Mandalorianinem. I pomimo najszczerszych chęci przyjaciela, wiedziała, że jest z tym wszystkim sama. To ona musiała teraz jak gdyby nigdy nic zjawić się w domu rodzinnym i przekonać cały klan, że muszą się zjednoczyć. I nikt nie potrafił jej pomóc. Była sama. Znowu. Jak wtedy, gdy jako trzynastolatka uciekła z Akademii. A nawet bardziej. Wtedy miała przecież Ketsu.

- Nie chcę o tym więcej gadać! - krzyknęła nagle. Musiała pomyśleć, a współczujący wzrok przyjaciela jej w tym nie pomagał. - Jak niby mam przewodzić moim ludziom?! Jak mam wrócić tam i stanąć z nimi twarzą w twarz?!

- Przykro mi, Sabine - westchnął Jedi.

Znał ją już na tyle, że wiedział, że lubi rozwiązywać swoje problemy sama. Nawet jeśli te ją przerastają i ona to dostrzega. Nie raz chciał żeby podzieliła się z nim choć ich częścią. Sabine grała twardą, ale wewnątrz była tylko zranioną i odrzuconą dziewczyną. Bridger chciał jej pokazać, że nie jest sama w tej Galaktyce. Że są ludzie, dla których wiele znaczy. O wiele więcej niż jest skłonna przypuszczać.

- Przynajmniej ty masz do kogo wrócić - powiedział jakby bezwiednie.

Dopiero po chwili uświadomił sobie co właśnie powiedział. A raczej zrobił to ból widoczny w oczach Sabine. Zbeształ się w myślach, ale zamiast przeprosić ją, on po prostu odwrócił się i odszedł. Zrobił dokładnie to samo co ona robiła te poprzednie razy. Czy to było dziecinne? Może, ale Ezra miał już trochę dosyć biegania za Mandalorianką. Czuł się zwyczajnie zmęczony i zaczął już tracić jakąkolwiek nadzieję, że ta kiedykolwiek spojrzy na niego inaczej niż na młodszego kolegę. Tym większe więc było jego zdziwienie gdy usłyszał jej głos, wołający go. Zatrzymał się i odwrócił, prawie na nią wpadając. Złapał ją za nadgarstki i żeby nie upadła, przycisnął do siebie. Sabine mimochodem zauważyła jak bardzo umięśniony się stał. I że wyrósł. Bardzo. Właściwie to od kiedy on był od niej wyższy?

- Przepraszam - wymamrotała, hamując kolejne łzy. - Nie chciałam...

- Już dobrze - puścił jej nadgarstki i zamiast tego objął ją delikatnie w pasie. - Rozumiem to.

Shades of war - STAR WARS ONE SHOTSWhere stories live. Discover now