Rozdział: 14

4.2K 200 42
                                    

Budzę się, jest mi strasznie gorąco. Próbuje się odwrócić, a przez mocny ucisk na moim brzuchu nie mogę. 

 Marcel... Gorąco mi  jęczę, próbując się wyplątać z jego uścisku. 

 Yhy...  mruczy i jeszcze bardziej wtula się we mnie.

 Marcel — odpycham go od siebie. 

Jednak to na nic. Warczę zła. Wkładam wszystkie siły jakie mam i odpycham go od siebie. Marcel piszczy zaskoczony, lądując na ziemi. Wybucham głośnym śmiechem i wychylam się, patrząc na leżącego Marcela.

 Wygodnie?  

Prycha głośno.

 Suka z ciebie, wiesz?  

 Może czasami — wyszczerzam zęby w szerokim uśmiechu. — Musimy wstawać, bo jeszcze trzeba jechać, bo twój kostium.

 Ugh... Nienawidzę cię.

— Kochasz mnie — posyłam mu całusa w powietrzu.

Siadam na łóżku, zrzucam stopy na podłogę i wstaje. Przeciągam się, rozprostowując kości. Szuram papuciami pod szafę, z której wyciągam czarne jeansy, fioletową koszulkę z małą kieszonką po lewej stronie, stanik oraz czarne skarpetki w alpaki. Kocham alpaki. 

 Idę do łazienki, a ty zrób coś do jedzenia.

Marcel prycha i pokazuje mi środkowego palca. Śmieje się pod nosem i wychodzę z pokoju. Wchodzę do łazienki i zamykam drzwi na klucz. Jakoś nie uśmiecha mi się, żeby Blake wszedł tutaj, kiedy będę się przebierać. 

Odkręcam kurek z wodą i przemywam twarz wodą. Biorę szczoteczkę do zębów, nalewam na nią pasty i wkładam do buzi. Szoruje swoje ząbki po czym wypluwam pianę i pukam jamę ustną wodą. Ściągam pidżamę i zakładam wcześniej przygotowane rzeczy. Rozczesuje włosy i zostawiam je rozpuszczone. Robię swój codzienny makijaż po czym wychodzę. 

Czując zapach świeżo smażonych naleśników. Od razu na moje usta wkrada się uśmiech. Podążam za zapachem, aż do kuchni. Siadam przy barku, a zaraz przede mną pojawia się talerz pełen naleśników. Marcel siada na przeciwko mnie i zaczyna smarować swoje naleśniki nutellą, robię to samo tylko ja używam dżemu truskawkowego. Biorę pierwszego kęsa pysznych placków i rozpływam się. Uwielbiam te puchate placki. 

Po skończonym śniadaniu ja sprzątam, a Marcel idzie się ogarnąć. 

 Zrobić ci dwa francuzy?  pyta, wchodząc do mojego pokoju, w pełni ogarnięty. 

 A umiesz?

 Oczywiście, siadaj. 

Posłusznie siadam na pufie, a Marcel zaczyna grzebać w moich włosach. Dziesięć minut później mam na głowie dwa warkocze. 

— No, no nieźle — chwalę go. — Zbieramy się.

Kiwa głową. Ubieramy swoje buty i wychodzimy z domu. Zamykam drzwi na klucz po czym wsiadamy do windy. Zjeżdżamy na sam dół i przepychając się wychodzimy z budynku. 

Wsiadamy do mojego samochodu, ja na miejscu kierowcy, a on pasażera. Odjeżdżamy w kierunku galerii handlowej. Parkuje na parkingu i kierujemy się do wejścia. Nie czekając za Marcelem kieruję się do sklepy, gdzie ostatnio widziałam onesie różowego króliczka. Wchodzę do niego i szeroko się uśmiecham na widok wcześniej wspomnianego ubrania. 

Wybieram odpowiedni rozmiar i podaje go chłopakowi. Ten patrzy na mnie, robiąc smutne oczka. Kręcę na boki głową i pcham go w kierunku kasy. Sprzedawczyni posyła nam rozbawione spojrzenie po czym kasuje nasz zakup. Marcel płaci za niego i oboje wychodzimy ze sklepy jak i galerii. Ponownie wsiadamy do samochodu i odjeżdżamy tym razem kierunku szkoły. 

THE SAMEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz