Rozdział Dwudziesty

3.1K 137 2
                                    

Londyn, 2013

    Mgła unosząca się nad miastem nie zachęcała londyńczyków do wstania z łóżka. A godzina, którą wybił elektroniczny zegarek, stojący na nocnej szafce, wcale nie pomagał. 6:45. Równo o siódmej miał obudzić parę, śpiącą w łóżku, zaraz obok. Jednak coś było nie tak. Perrie cała drżała, a jej czoło oblał pot. Wierciła się w jednym miejscu, co sprawiło, iż Zayn się obudził i od pewnego czasu głaskał dłonią ramię blondynki, ale w żaden sposób nie potrafił opanować jej szamotania się. W pewnym momencie, Edwards poderwała się z miejsca i z krzykiem usiadła na łóżku, co jeszcze bardziej zmartwiło mulata.

    Gdy Perrie zdała sobie sprawę z tego, iż jest w bezpiecznym miejscu, jej oddech zaczął się uspokajać, a ciało przestało drżeć. Prawa dłoń blondynki powędrowała do głowy, a następne, co zrobiła, to ponownie położyła się obok swojego ukochanego. Od pewnego czasu miała koszmary. Każdy z nich był taki sam: ona, błąkająca się po pustym mieszkaniu. W pewnym momencie, wyskakiwała jej przed oczami mała brunetka, ubrana w czarne łachmany. Miała może z sześć lat. Dłonie dziewczynki były całe we krwi, a oczy puste; dosłownie. Perrie, z przerażeniem, szła za dzieckiem, a kiedy dochodziła do łazienki, ukazywał jej się Zayn, którego serce było przebite jakimś ostrym narzędziem, a oczy wypalone.  Zawsze kończyło się tak samo.

    – Znowu miałaś koszmar? – zapytał troskliwie mulat, jakby swoim dobrym tonem mógł obronić narzeczoną.

    Perrie odpowiedziała najciszej jak tylko potrafiła, w obawie, iż ta dziewczynka ze snu może się okazać prawdziwą. Malik złapał blondynkę za dłoń i tym sprowadził na siebie jej spojrzenie.

    – To był tylko wytwór twojej wyobraźni, Pezz. Ona nie istnieje. – odparł cicho nauczyciel, jakby potrafił czytać w myślach swojej ukochanej.

    – Tego nie możesz wiedzieć. – natychmiast odpowiedziała Perrie – To było zbyt realistyczne; ta krew, nasz dom, ty..

    Zayn doskonale znał każdy szczegół snu Edwards. Dziewczyna, kiedyś, mu o tym opowiedziała, jednak nie brała go zbyt poważnie. Dopóki nie przyśnił jej się po raz drugi i trzeci. Nie wierzyła w symbolikę, horoskopy i tego rodzaju brednie, ale miała złe przeczucia.

    - Ja żyję, Pezz. – szepnął chłopak, ściskając mocniej dłoń dziewczyny – To tylko sen.

    Nauczyciel miał rację. Nie warto było przejmować się aż tak zwykłym koszmarem. Perrie, zazwyczaj była histeryczką, a Zayn pomagał jej schodzić na ziemię i się uspokajać.

    - Idziesz dzisiaj do kawiarni? – mulat zmienił temat.

    - Tak, Niall poprosił mnie, bym otworzyła, bo musi coś załatwić. – odpowiedziała dziewczyna. – Właściwie, to powinnam już wstawać…

    Zayn spojrzał na zegarek. Dochodziła siódma.

    - Przecież zwykle wyjeżdżasz o 8.30.

    Blondynka westchnęła cicho.

    - Ale za godzinę mam autobus, więc…

    - Nie ma mowy, że będziesz tłukła się autobusem, kiedy jest samochód. – przerwał jej mulat.

    - Zayn, musisz być w szkole o 8. I to tobie jest potrzebne auto, nie mnie. – Perrie stała przy swoim.

    - Skarbie, nie dyskutuj. Ja pojadę autobusem, a ty swoim samochodem. Proste.

    Edwards zagryzła dolną wargę, zastanawiając się nad słowami swojego narzeczonego. Nienawidziła, kiedy stawiał ją przed faktem dokonanym.

Another time, another life // l.t.Where stories live. Discover now