Rozdział Czterdziesty Ósmy

1.4K 101 8
                                    

To dla twojego dobra. I dla dobra twoich dzieci.

Margaret nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Serce biło jej cholernie szybko, a w głowie delikatnie huczało, nie pozwalając dopuścić dźwięków z zewnątrz. Jakby organizm reagował obronnie na każdy gest, ruch jej matki, która siedziała na przeciwko niej, unikając jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego ze swoją córką. Dziewczyna zajęła miejsce na podwójnym łóżku, splatając razem swoje dłonie i wzdychając za każdym razem, gdy na korytarzu usłyszała kroki. Robert przyprowadził ją do pokoju ich matki, by porozmawiały, jednak jedyną rzeczą, jakie obie robiły od ośmiu minut było wpatrywanie się w przestrzeń, całkowicie milcząc. Brat Padolsky ją wystawił; tylko takie było dobre wyjaśnienie dla jego długiego zniknięcia. 

Kiedy weszli do pokoju hotelowego, nie minęła minuta, a brunet odebrał telefon, który był ważny, więc nie mógł pozwolić sobie na zignorowanie go. Teoretycznie, rozmowa mogła trwać tak długo, jednak Mer nie sądziła, iż tak było; Rob mógł być w tym momencie przy recepcji, rozmawiając z Hanną albo mógł jeść w restauracji, nie zwracając uwagi na to, co mogło się dziać w tym pomieszczeniu. Praktycznie, gdyby któraś z kobiet porwałaby się na zabójstwo drugiej - nie dowiedziałby się o tym wcześniej niż za dwadzieścia minut, za które, tak szacowała brunetka, mógł przyjść, usprawiedliwiając się irytującym, nieogarniętym pracownikiem, niezdolnym do odnalezienia potrzebnych dokumentów. A przecież obiecał.

Recepcjonistka nie wiedziała jak czuje się jej matka, mogła tylko zgadywać. Czy była zła? A może nienawiść do własnego dziecka całkowicie przysłoniła jej uczucia? Obmyślała plan pozbycia się swojej córki? Lub po prostu chciała tak samo nawrzeszczeć na Roberta jak Margaret. 

Młodsza dziewczyna nie zamierzała rozpoczynać rozmowy. Nie miała swojej matce nic do powiedzenia. Niczym nie zawiniła, przynajmniej w jej mniemaniu.

- Będziesz tutaj tak siedzieć? - z zamyślenia wyrwał ją surowy głos Anne. Kobieta założyła nogę na nogę i przeniosła spojrzenie na brunetkę - Bo nie mam całego dnia na te dziecinne gierki.

Mer w tamtym momencie poczuła się jakby to ona była tutaj dojrzalszą osobą.

- Ja także. - mruknęła, starając się zdobyć w sobie odwagę na wypowiedzenie kolejnych słów - Robert chciał, żebyśmy porozmawiały, więc... rozmawiajmy.

Kobieta prychnęła.

- Naprawdę?

Nie, tak sobie siedzę tutaj z własnej, nieprzymuszonej woli, pomyślała brunetka, wzruszając ramionami i starając się zignorować przenikliwe spojrzenie swojej rodzicielki.

Przez następne trzydzieści sekund obie milczały. Recepcjonistka zdobyła się na to, by podnieść wzrok ze swoich kolan i umieścić go w Annie; lekarka wcale się nie zmieniła; ciemne, brązowe włosy upięte były w idealnego koka, oczy podkreślone tuszem oraz cieniem do powiek, usta muśnięte szminką o kolorze jasnego różu, podobnie jak policzki. Prosto obcięta grzywka przysłaniała jej czoło, a brązowe tęczówki sunęły po każdym przedmiocie w pomieszczeniu, doskonale omijając Mer.

Brunetka westchnęła, sprawiając, iż wzrok jej matki padł na nią.

- Nadal z nim jesteś? - zapytała wypranym z emocji głosem pani doktor, a Margaret zmarszczyła brwi - Z synem Jay?

- Tak - odpowiedziała - Dlaczego cię to interesuje?

- A dlaczego nie? Jesteś moją córką.

Tym razem to Mer prychnęła, odwracając wzrok od matki na sekundę. Następnie ponownie na nią spojrzała, a jej oczy ciskały w nią błyskawicami. Choć miała ochotę ją wyśmiać.

Another time, another life // l.t.Onde as histórias ganham vida. Descobre agora