Rozdział - 4

6.1K 205 49
                                    

#4

Jestem zła, no ba jestem wkurwiona. Przepraszam za wyrażenie. Siedzę w aucie jedynie z Philipem, czaicie? Za dwa dni zaczyna się rok, nie mam pojęcia czy powiedzieć szkolny, czy nie, no bo w sumie to szkoła, ale i nie. O Matko, to skomplikowane. Za dwa dni zacznę nowy etap w życiu. Mamy przed sobą jeszcze cztery godziny drogi, dlatego zakładam słuchawki, aby nie mieć żadnego kontaktu z debilem siedzącym obok mnie.

Od nieznany:

Jak tam kotku?

Jak widać ten ktoś cały czas czegoś ode mnie chcę. Nie odpisuję mu, no ok czasem, ale to w bardzo kryzysowych sytuacjach. Kiedy jest ciemno, a ja musiałam przez osiedle przejść do sklepu bałam się, a ten po drugiej stronie odpisuje jak na zawołanie. Widać, że nie ma życia, albo jest psychopatą. Nic o mnie nie wie, chyba, więc czuję się w miarę bezpiecznie. Zresztą zawsze łatwiej mi było utrzymać z kimś kontakt poprzez wiadomości niż kontakt osobisty, rzeczywistość XXI wieku skarbie właśnie tak wygląda. Telefony zawładnęły światem i mi to odpowiada, do czasu kiedy Maya siedzi ze mną na łóżku, ale myślami jest przy swoim tymczasowym westchnieniu i ciągle ogląda jego nowe dodane zdjęcia. To jest tak denerwujące...

Do nieznany:

Nienawidzę kotów.

Od nieznany:

O, ty żyjesz. Zmartwychwstałaś.

Do nieznany:

Nie umarłam.

Nie mogłam nic innego wymyślić, moja inteligencja czasem mnie dołuje. Z jednej strony wyobrażam sobie mega przystojniaka, któremu się może spodobałam, ale psychopatę też wzięłam pod uwagę. Włączam nowy utwór Taco i nie ma mnie tu.

- Wstawaj glizda. – poczułam stukanie w czoło. Czy on serio musi mnie budzić stukaniem w moje czoło? Rozpinam pasy i wychodzę z auta. Philip wyciąga nasze walizki i inne wzięte rzeczy. U mnie są to w większości książki i płyty, a u niego jakieś gry i konsola.

- A moje? – upomniałam się kiedy wziął swoje rzeczy i zaczął zamykać bagażnik.

- Bozia rączek nie dała? – uśmiechnął się ironicznie i rzucił mi kluczyki do auta odchodząc.

- Ahhh nienawidzę cię Philip Cooper. – powiedziałam pod nosem i wyłożyłam trzy walizki oraz jedno pudło na pobliski chodnik. – I jak ja mam to wynieść na trzecie piętro? – stanęłam przed tym wszystkim i mówiłam do siebie. Wiem, że jestem nienormalna, taki mój charakter.

- Może ci pomóc? – usłyszałam głos jakiegoś mężczyzny zza pleców, dlatego się odwróciłam.

- Nie, czekam na chłopka dziękuję. – odpowiedziałam widząc wstrętnego pana około pięćdziesiątki. Ohyda. Widzę jak oczka mu się świecą i nie wiem czy jest chory, czy ma jakiś plan. Zaczynam się bać. Nagle zauważam mojego wybawcę. Chyba ten pan nie uwierzył mi w opowieść, słaba ze mnie aktorka.

- O, no ile mogę czekać. Weź te dwie, a ja resztę. Dobrze, do widzenia panu. No chodź skarbie, co tak stoisz. – zwróciłam się do blondyna. Bardzo przystojnego swoją stroną. Dałabym uciąć rękę, że gdzieś już widziałam tą twarz.

- Wszystko w porządku? – zapytał tuż przy drzwiach do klatki.

- Tak, o Boże nie wierzę w siebie, zazwyczaj nie odzywam się do ludzi, tym bardziej nieznajomych ale.. – mówiłam na jednym tchu, aż brakowało mi powietrza.

- Nic się nie stało, mieszkasz tu? – przerwał mi i uśmiechnął się w uroczy sposób. W życiu nie odezwałabym się do takiego chłopka, przy nim wyglądam jak bezdomna, więc pewnie myśli, że jestem chora psychicznie.

Two faces   - Zakończone Where stories live. Discover now