♢Rozdział 10 - Niezawodne przeczucia♢

128 11 119
                                    

~*Michael pov*~

Stanąłem przed niezłym dylematem. Byłem niemalże pewien, że skądś znam ten głos, lecz był on nieco zmieniony, dlatego też nie miałem pojęcia gdzie go mogę przykleić. Zresztą równie dobrze to mogło być wendigo, chociaż one... Wydają w pełni ludzki dźwięk, co było dla mnie dość dziwne. Mimo to postanowiłem nie rozdzielać się z bratem i wraz z nim przeszukać to miejsce. W końcu co dwie głowy, to nie jedna.

- Lepiej trzymać się razem. We dwóch będziemy w stanie zaradzić niebezpieczeństwu. Obronić się. - stwierdziłem spoglądając na niego niepewnie. Zacząłem się bać o nasze bezpieczeństwo. A co, jeśli pójdzie coś nie tak? Jednak już za późno na odwrót. Muszę odkryć kim jest ten gościu i co tutaj robi. Dlaczego się ukrywa? Jestem przekonany o jego winie. Ewidentnie ma coś za uszami, a niebawem rozwikłamy tę zagadkę.

- Oby to wystarczyło... - rzucił wzdychając ciężko. W sumie nie dziwię mu się. Dla takich wendigo to będzie obojętne, czy dopadną nas razem, czy też osobno. Nic im nie zrobimy, chyba, że znajdziemy jakąś broń, w co szczerze wątpię. Za to te milusie stworzonka ucieszą się z darmowego posiłku. Co jak co, ale mam bardziej ambitne plany na życie niż skończenie jako karma dla tych bestii.

- Jakoś sobie poradzimy. Musimy. - odparłem, po czym dodałem - Teraz powinniśmy zachować szczególną ostrożność. Jeden zły ruch a gościu nas namierzy, ale wątpię, by chciał się z nami rozprawić własnoręcznie. Pewnie załatwiłby sobie popcorn i przyglądałby temu, jak wendigo się nami bawią.

- O nie. Nie ma mowy, że załatwię mu darmowe kino. Pomarzyć to on sobie może. - zaprotestował starając się nieco rozluźnić napięcie w wyniku unoszącej się w powietrzu woni grozy. Szybko jednak spoważniał. Obydwoje zdajemy sobie sprawę z tego, że to zdecydowanie nie czas na żarty. Sytuacja jest poważna a każdy niewłaściwy ruch przybliży nas do przejścia na drugą stronę. - Dobra, ale teraz już na serio. Zabierajmy się do roboty.

- Jestem za. - odpowiedziałem.

Razem niepewnie kroczyliśmy po wąskich korytarzach. Pełno jest tutaj różnych małych pomieszczeń, do których prowadzą mosiężne drzwi. Z tego co tu widzę to swoje przetrwały. O dziwo te urocze potworki jeszcze się stąd nie wydostały. Mam nadzieję, że tak też pozostanie. Dobrze, że nie ma w nich żadnych szczelin. Wendigo na nasz widok od razu by się ożywiły wydając przy tym naszą pozycję temu typowi, a tego wolelibyśmy uniknąć. Za wszelką cenę. Mimo to nawet teraz one wydają z siebie głośne ryki. Chyba nie są zbyt szczęśliwe. Nie dziwię im się. Na ich miejscu też chciałbym być wolny i móc ganiać za ludźmi gdzie i kiedy sobie tego zapragnę. Jednak jest w nich coś dziwnego. Naprawdę cierpią. Tylko wciąż pozostaje kwestia ich oswojenia. Jak on w ogóle dał radę to zrobić? Jest jakiś sposób, dzięki któremu można nad nimi zapanować? Najwyraźniej tak.

Budynek z zewnątrz, jak i w środku jest odrażający. Nie zostałbym tutaj na noc. Wreszcie dotarliśmy do końca korytarza. Ujrzeliśmy drzwi prowadzące do nieco większego pokoju, z którego to przed chwilą wyszedł ten mężczyzna. Wtedy w mojej głowie powstał plan. To jest ryzykowne, jednak warto spróbować. Te pomieszczenie wyglądało nieco jak jego siedziba. Powinniśmy znaleźć tam naprawdę ciekawe rzeczy, o ile ten się tu nie wróci.

- Co ty kombinujesz? - zapytał zdezorientowany Martin spoglądając na mnie. Kiedy zobaczył uśmiech, który mimowolnie zagościł na mojej twarzy nieco się przeraził. Szybko połączył fakty, zupełnie tak, jakby czytał mi w myślach. - Tylko mi nie mów, że chcesz tam iść...

- No dobra. Trzymam język za zębami. - odpowiedziałem ruszając powoli w stronę drzwi. Mężczyzna zniknął w tym labiryncie korytarzy więc jesteśmy bezpieczni. Jak na razie przynajmniej. Mój brat tylko pokręcił głową wątpiąc w powodzenie tych oględzin.

Until DawnWhere stories live. Discover now