☆Rozdział 4 - Nie po to tu jesteśmy...☆ [P]

252 19 4
                                    

~*Christopher pov*~

Niepewnie rozglądałem się po pomieszczeniu. Jest ciemno a zapalniczka niewiele mi w tej sytuacji pomaga. Jest ona na tyle beznadziejna, że ledwo co widzę, ale jakoś muszę sobie poradzić.

- Dobra, w takim razie lecim - wydukałem niepewnie - Ktoś musi się dostać do łazienki po dezodorant. Szkoda tylko, że to wszystko pada prawie zawsze akurat na mnie.

Powoli, małymi krokami zacząłem przemierzać budynek. Starałem się uważać, jednak nawet mimo tego kilka razy omal co nie zabiłem się o własne nogi. Brawo Chris, jesteś boski...

Wszędzie były zdjęcia Washingtonów, jeszcze sprzed zaginięcia dziewczyn. Wyglądają na nich tak szczęśliwie... Aż powiało chłodem na samą myśl o tym, jak ich historia się zakończyła. Bez nich nic nigdy nie będzie takie same. Jedyne co po nich pozostało to wspomnienia. Chociaż tego nikt nam nie odbierze. Musimy iść naprzód jednocześnie o nich pamiętając. Teoretycznie wciąż tkwimy w martwym punkcie. Nie da się przecież wykonywać ruchu będąc przy tym w spoczynku.

Wreszcie jakimś cudem udało mi się doczłapać do schodów. Powoli się nimi kierując ruszyłem na górę. Teraz to już nie będzie takie trudne.

Odnalazłem łazienkę po czym wszedłem do środka. Przykucnąłem przy szafce chcąc sięgnąć po ten cholerny dezodorant.

Otworzyłem drzwiczka i wsadziłem rękę do środka, gdy nagle na twarz coś mi wyskoczyło. Odruchowo się cofnąłem lądując dzięki temu plecami na zimnych panelach.

- Jezu, kurwa mać! - wydarłem się próbując uspokoić oddech.

Podniosłem się tym razem bez żadnych niespodzianek biorąc poszukiwany przedmiot w dłoń.

- Co to było?

Zdezorientowany wstałem na nogi. Próbowałem znaleźć odpowiedź na swoje pytanie, jednak nie byłem w stanie. Przez ten szok mój tok rozumowania się zawiesił.

Nie myśląc już o tym opuściłem pomieszczenie udając się w stronę wejścia do schroniska. Chciałem jak najszybciej wymazać tę sytuację z pamięci.

Dobrze, że nikt tego nie widział...

Cało dotarłem do drzwi. Wszyscy czekali przed nimi, aż zrobię porządek z zamarzniętym zamkiem. Wziąłem więc dezodorant, po czym prysnąłem nim w jego stronę. Podpaliłem to uzyskując efekt miotacza ognia domowej roboty.

Pociągnąłem za klamkę zapominając o tym, że jest gorąca. Lekko się oparzyłem, jednak wykonałem zadanie.

Stanąłem w progu teatralnie kłaniając się przed moją widownią.

- Dziękuję za aplauz. Wiecie gdzie mnie szu- - mówiłem, gdy to coś w krótkim czasie ponownie chciało doprowadzić do mojego zgonu ze strachu - -KAĆ!

Wydarłem się odskakując szybko w tył. O dziwo udało mi się utrzymać przy tym na nogach.

Jak tak dalej pójdzie to chyba tutaj naprawdę umrę ze strachu.

Złapałem się ręką za serce starając się uspokoić. Reszta nie wyglądała na przerażonych. Oni się nawet ze mnie śmieją!

- Matko... Żyjesz Chris? - spytała Ashley.

Próbowała zabrzmieć jak najbardziej poważnie, lecz nie dała rady.

- Tak... Tylko to małe bydle na mnie wyskoczyło. - zacząłem próbując już nie robić z siebie większego kretyna, jednak nie do końca mi się to udało.

Until DawnWhere stories live. Discover now