♢Rozdział 6 - W niebezpieczeństwie♢

115 11 105
                                    

A/N

No moi kochani... Ostatnio dwie osoby zmieniły swoje zdanie odnośnie pewnego wyboru. Nie będę robić o to zbytnio hałasu, jednak prosiłabym, byście jeśli nie jesteście pewni zastanowili się i dopiero po czasie dali znać jak ma być. Nie chcę mieć jakiś później zamieszań z tą kwestią. Poza tym miałam kolejny dylemat, czyli remis w wyborach. I jak to teraz rozegrać? Pewną koncepcją miało być potoczenie historii z tymi złymi wyborami, ale to by było trochę chamskie, a nie chcę nikogo faworyzować czy coś. Zrobiłam więc tak, że ostatnio dodany komentarz decyduje o rozwiązaniu dylematu. Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie źli w związku z tym. Naprawdę chciałam to rozwiązać jak najlepiej, ale po prostu się nie da. A teraz już koniec mojego zażalenia, lecimy z rozdziałem. Z góry przepraszam za stopień zjebania...

~*Eveline pov*~

Joshowi już chyba do reszty odbija. Ma jakieś zwidy. Nikogo tam nie ma. Zresztą jakim cudem Kat by po takim czasie żyła i przede wszystkim była w pełni sił, by normalnie funkcjonować? Strata dziewczyny wywarła na nim ogromne piętno. W końcu nie codziennie traci się ważne dla nas osoby. On w tak krótkim czasie przeżył tyle cierpienia... W ogóle dziwię mu się, że jakoś sobie radzi. Czasem lepiej, czasem trochę gorzej, ale jednak. Ja już dawno byłabym wrakiem człowieka.

Próbowałam go powstrzymać. Wiedziałam, że w takim stanie może być niepoczytalny i czasami coś sobie zrobi bądź sprowadzi na nas kłopoty. Nie chciałabym natrafić na jednego z tych potworów. Wreszcie jednak miarka przebrała się. On nie pozostawił mi innego wyboru.

- JOSH! - wrzasnęłam wymierzając mu jak najsilniejszego policzkowego, by ten wreszcie wrócił na ziemię. Moje tłumaczenia w tej chwili byłyby bez sensu. Niczego by nie wniosły. A musiałam podjąć jakieś działania. Żeby wybudził się z transu, w jakim tkwił. Strata bliskich nam osób jest okropna i potrafi doprowadzić do szaleństwa. Bez leków to może się naprawdę źle skończyć. Dobrze, że nie jest tutaj sam.

- A to za co było?! - uniósł się na mnie robiąc wielkie oczy. Zakrył swoją dłonią policzek, który był cały czerwony. Nie wiedział zupełnie dlaczego to zrobiłam, ale przynajmniej udało mi się sprowadzić go na ziemię.

- Przepraszam... - wydukałam cicho zmieszana łapiąc się odruchowo za ramię. Był na mnie zły. Nic dziwnego, w końcu uderzyłam go. Ale miałam ku temu powód! - Nie chciałam tego robić, ale po prostu odpłynąłeś. Nie dało się do ciebie w ogóle przemówić. Musiałam więc znaleźć inny sposób.

- Ale mogłaś uderzyć nieco lżej. - wybełkotał pod nosem. Nieco ochłonął. Na szczęście. - Cholera, jak to piecze...

- Na drugi raz będę pamiętać. - rzuciłam. Rozejrzałam się dookoła wzdychając ciężko.

- Tak w ogóle to na czym skończyliśmy? - zapytał zdezorientowany.

- Przeszukiwaliśmy okolicę, kiedy to przestałeś kontaktować ze światem. - stwierdziłam.

- Dobrze wiedzieć. - odparł.

Kontynuowaliśmy nasze poszukiwania. W dalszym ciągu nie przynosiły one żadnych efektów. Coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że Mike się tutaj nie udał. Niby po co miałby tutaj być? Jeszcze przez chwilę szukałam czegokolwiek, nie wiem, jakiejś wskazówki czy coś, lecz wkrótce potem się poddałam.

- To nie ma sensu. Tracimy tylko czas. Jakby tu był to już dawno byśmy go znaleźli. - oznajmiłam zrezygnowana.

- Masz rację. - rzucił, po czym dodał - Może to się wyda chore, ale najbardziej prawdopodobnym miejscem, gdzie teraz mogą oni być jest kopalnia.

Until DawnHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin