Rozdział 34

2.6K 151 4
                                    

           Wieczór nastał szybciej niż się tego spodziewałam. Włożyłam tą cudowną sukienkę uśmiechając się, że leży na mnie idealnie. Dobrałam do niej buty i słysząc otwierane drzwi wejściowe, jak się okazuje Lucjan ma do nich klucze, zeszłam po schodach i zobaczyłam scenę jak z horroru. Armaro stał w kuchni, a obok niego właśnie z przedpokoju wyłonił się Ben. Armaro rzucił się na niego i przygwoździł go do ściany.
- Uciekaj na górę- odparł, a ja zbiegłam na dół
- Puść mojego brata!-powiedziałam stanowczo, a Ben posłał mi jeden z tych swoich uśmiechów.
Potem jednym sprawnym ruchem nogi podhaczył Armarosa i zyskując nad nim chwilę przewagi pchnął na ścianę, gdzie jeszcze przed chwilą sam był atakowany.

   Armaro szarpał się i wyrywał, ale bezskutecznie. Nie spodziewałam się tylko jednego, co nastąpiło kilka sekund później. Ben uderzył z całej siły Armaro w twarz. Raz, drugi, trzeci. Za czwartym razem Armaro upadł na podłogę.
- To za to co chciałeś zrobić mojej siostrze!- krzyknął i biorąc mocno w dłoń kołnierz jego koszulki uniósł go nieco w górę
- Masz się do niej nie zbliżać, rozumiesz?- warknął, a Armaro zaśmiał się drwiąco
- Kto mnie zmusi? Ty? Zabawne- odparł, a ja chciałam już coś powiedzieć, ale ugryzłam się w język
- Ja, ja cię zmuszę- usłyszałam za plecami głos Lucyfera. Odwróciłam się do niego, a jego twarz przez ułamek sekundy wyrażała tylko zachwyt. Potem znów stężała.

Szybkie kroki w stronę portalu nie mogły wróżyć niczego dobrego. Lucjan powiedział coś szybko do Lilith, a chwilę później przez portal wszedł Asmodeusz.
- Tu się zaszyłeś- odparł dziwnie obcym dla mnie głosem, pełnym gniewu i nienawiści.
Z kim ja się przyjaźnię? To jakiś totalnie dziwny świat. Każdy jeden tutaj coś udaje.
- Przejdziemy się Armaro! Ares już szykuje dla ciebie niespodziankę- twarz Armaro zbladła i oczy przygasły w jednej chwili.
- Przestańcie, on nic mi nie zrobił, nie możecie go wciąż tak surowo karać- zaczęłam
- Kate, dlaczego ty go tu ukrywałaś? - nagle zapytał Lucyfer, a ja spojrzałam na niego zaskoczona, że o tym wie.
- Nie patrz tak, myślisz, że nie wiedziałem, twoje myśli nie muszą być jasne bym ich nie przejrzał!- krzyknął, a mi puściły nerwy
- Może przestałbyś zajmować moimi myślami, a zaczął zajmować porządkiem w tym swoim piekle, bo jak na razie masz tu niezły burdel! - odszczeknęłam.
Doskoczył do mnie i uderzył otwartą dłonią w twarz.
           
Zaskoczona przyłożyłam dłoń do policzka, a do oczu napłynęły mi łzy. Zaczęłam szybko cofać się na schody i w końcu kręcąc głową z niedowierzaniem zaczęłam biec na górę. Lucyfer pobiegł za mną. Przez łzy omal się nie potknęłam na stopniach. Wpadłam do swojego pokoju i zatrzasnęłam drzwi przed nosem Lucjana. Przekręciłam klucz w zamku i usiadłam w swojej sukience na łóżku i płacząc cicho spojrzałam na dziennik Shar. Otworzyłam go na zaznaczone stronie.

Rozdział 2- obowiązki

Jesteś moją następczynią, a więc kiedy do ciebie przemówię masz zawsze się mnie słuchać, a także nie masz obowiązku słuchać nikogo innego, jeśli nie masz na to ochoty.
Kolejny z twoich obowiązków to odprawianie raz w roku w wybraną przeze mnie pełnię ceremonii chwalącej księżyc.
Nadszedł czas byś zaczęła walczyć o swoje. Nie pozwalaj, by ktokolwiek podważał twój autorytet, a już na pewno traktował z wyższością lub agresją.
Unikaj częstych kontaktów z następcą mojej siostry Selûne , nie ważne jak mocno będziesz ufać tej osobie, wciąż jest dla ciebie wrogiem.

   Nie dałam rady czytać dalej, bo głowa zaczęła mnie boleć do tego stopnia, że myślałam, że oszaleję. Pukanie do drzwi nareszcie ucichło, więc uznałam, że wszyscy poszli. Wyszłam z pokoju chcąc napić się kawy. Moja sukienka falowała cudownie przy każdym kroku. Weszłam do salonu i zatrzymałam się widząc wszędzie bukiety kwiatów. Nie wiedziałam co mam sobie myśleć. Lucyfer spał na kanapie i trzymał w dłoni kluczyki od samochodu. Sama nie wiem dlaczego, ale po prostu zaczęłam się śmiać. Poszłam do kuchni i włączyłam czajnik. Zasypałam kawę.
  Podeszłam do jednego z wazonów i powąchałam czerwone róże. - Nawet tysiące takich kwiatów jak wy nie zmienią tego co już się stało- szepnęłam sama do siebie.
Pstryknął czajnik, więc odwróciłam się i wpadłam wprost na Lucyfera. Odskoczyłam do tyłu i spojrzałam na niego smutnym wzrokiem
- Jedziemy? - zapytał po prostu, a ja ignorując go zalałam sobie kawę
- Będziesz milczeć? To jest twoja metoda, nie przeproszę, nie licz na to, jestem władcą tego piekła i mogę robić co zechcę- tłumaczył, a ja ignorując go siedziałam i piłam swoją kawę.
- Skoro tak jest, to czemu się tłumaczysz? - zapytałam i wstając podeszłam do niego
- Coś ci powiem, dobrze wiem, że nie masz żadnej władzy nade mną i nie masz prawa podnosić na mnie ręki, ani mówić mi co mam robić, mówisz mi, że nie kochasz, a ja chcąc nie chcąc zakochałam się w tobie, ale wiesz co, chyba już mi przeszło- powiedziałam ze łzami w oczach i ruszyłam powoli w stronę schodów. Usłyszałam jego westchnienie
- Przepraszam- odparł cicho i już stał obok mnie.

  Odwróciłam się w jego stronę. Jego oczy lśniły dziko.
- Masz rację, przepraszam- powtórzył, a potem dotykając dłonią mojego policzka szepnął
- Co ty ze mną robisz?-zapytał i odsuwając się ruszył do drzwi. Poszłam za nim i dochodząc do drzwi odparłam
- Zabierzesz mnie na ten bankiet?- odwrócił się i spojrzał na mnie zaskoczony
- Chcesz ze mną iść? A ja myślałem, że... - zawahał się i w końcu tylko uśmiechnął
- Sukienkę już mam, szkoda by było, gdyby nikt mnie w niej nie zobaczył- powiedziałam, a on skinął głową i wyciągnął do mnie dłoń.
Przyjęłam ją z niewielkim wahaniem i ruszyliśmy do samochodu.

Witaj w piekle [KOREKTA]Where stories live. Discover now