Rozdział 26 - Tae!

Start from the beginning
                                    

- Aish... Nie wiem - westchnąłem, podnosząc się ze swojego miejsca. - Idę po jakiś napój. Od tego wszystkiego zaschło mi w gardle. Chcesz coś hyung?

- Mleko bananowe - powiedział, ponownie utkwił wzrok w moich notatkach, jakby gdzieś między wierszami znajdowała się wskazówka, która miała nam pomóc odnaleźć sprawcę.

Wyciągnąłem z lodówki dwa napoje. Po kolei otwierałem każdą szufladę, szukając słomek. Jak na złość nie mogłem żadnej znaleźć. W końcu jednak odnalazłem całą paczkę tuż obok suszarki na naczynia nad zlewem.

- Stęskniłeś się za mną? - usłyszałem tuż koło ucha szept, na który całe moje ciało przeszedł dreszcz.

To nie mogła być prawda...

Z chwilą kiedy o tym pomyślałem jego ramię boleśnie zacisnęło się na mojej szyi. Ręką straciłem talerz, który z hukiem rozbił się o ziemię. Złapałem za jego rękę, próbując choć trochę ją ode mnie odsunąć. Cofnąłem się do tyłu, ale nie dało to za wiele, ponieważ zatrzymał nas stół, z którego spadły na ziemię kolejne naczynia.

- Radziłbym ci w końcu skończyć z tą dziecinada - warknął, a ja zastygłem w bezruchu, czując na skroni dotyk zimnego metalu.

Cholera... Czy mogłem trafić gorzej? Dlaczego moje najgorsze lęki zawsze znajdą ucieczkę w rzeczywistości.

- Czyli to od samego początku byłeś ty - stwierdziłem bardziej niż spytałem, z trudem przełykając slinę.

Gdzie się podziała cała odwaga, którą miałem jeszcze pięć minut temu?

- Myślałem, że zginiesz nieświadomy tego - zaśmiał się, ale był to śmiech całkowicie pozbawiony wesołości. - Powiedz mi... Jak to jest, że wciąż żyjesz, nawet po tylu próbach uśmiercenia cię?

- Zwykle szczęście - warknąłem, starając się zapomnieć o broni, którą celował w moją głowę. - Powinieneś coś o nim wiedzieć. W końcu przeżyłeś upadek w klifu.

Syknąłem, gdy blondyn odwrócił się nagle słysząc głośne kroki, zmierzające prosto do kuchni. Jego ręka mocniej zacisnęła się na mojej krtani. Mogło być gorzej? Osoba, która zaraz wbiegnie do kuchni zginie, nieświadoma nawet beznadziejności sytuacji, w której się znalazł.

Miałem ochotę głośno krzyczeć widząc pomarańczową czuprynę należącą do chłopaka, który gwałtownie zatrzymał się w drzwiach na widok broni. Łzy spłynęły mi po policzku, kiedy uświadomiłem sobie, że rzeczywiście byłem pechowcem. Przestała obchodzić mnie moja sytuacja. Zacząłem się szarpać, co poskutkowało tylko mocniejszym uściskiem na krtani. Nie zważałem jednak na to. Chciałem kupić ukochanemu jak najwięcej czasu na ucieczkę. Ale jak na złość, Jackson przestał zwracać na mnie jaką kolwiek uwagę.

- Taehyung! - krzyknął radośnie Jackson, ponownie kierując kaliber w kierunku mojej skroni.

Odetchnąłem wewnątrz z ulgą, uświadamiając sobie, że na razie nie zamierzał go zabić. Spojrzałem błagalnie na chłopaka, prosząc go w myślach, by uciekał stąd najszybciej jak się da. Ale on mnie nie słyszał i dalej stał w miejscu. Jego ręka trzęsła się ledwo zauważalnie, jednak starał się to zamaskować głosem, pozbawionym jakiegokolwiek drżenia.

- Co ty tu do cholery robisz?

- Chcę cię tylko uwolnić od tego gówniarza, który cały czas stoi nam na drodze - uśmiechnął się do niego, w ten sam sposób, gdy dusił mnie na tamtym klifie.

Zagryzłem wkurzony wnętrze policzka, dyskretnie starając się go kopnąć chociażby w krocze. Bezskutecznie.

- Jackson, odłóż to! - krzyknął nagle Tae, sprawiając, że przestałem się szarpać. - Jungkook nie jest niczemu winny, więc wypuść go.

Uciekaj kretynie, zanim naprawdę go wkurzysz...

Uciekaj...

- Nie jest niczemu winny? - powtórzył cicho Jackson, jego twarz bardzo szybko przybrała odcień krwistej czerwieni. - W takim razie kto? Ty? - znów zacząłem się wyrywać, gdy kaliber został wycelowany w pomarańczowowłosego. - A może ja? - warknął, skazując bronią na siebie.

Żałowałem, że pistolet w tym momencie nie mógł sam wystrzelić. I pożałowałem tego jeszcze bardziej, kiedy wybuchł psychicznym śmiechem, który nigdy nie wróżył niczego dobrego. Dreszcze przeszły mi po całym ciele, gdy zauważyłem co planował ten kretyn. Dlaczego nadal tutaj stał? Czemu starał się za wszelką cenę mnie uratować?

Błagam... Porzuć mnie i uciekaj... Nie wybaczę ci, jeśli dasz się zabić temu synowi samego Szatana...

- Powiedz "papa" Jungkook'owi - szepnął Jackson, ponownie przykładając mi zimny metal do skroni.

To był koniec...

- Tae... - tylko tyle udało mi się wydusić przez mniażdżace mi krtań ramię Jacksona.

Uciekaj...

KRETYNIE MIAŁEŚ UCIEKAĆ!

Zacisnąłem mocno powieki, nie mogąc znieść jego widoku. Kazałem mu uciekać. Dlaczego więc tak desperacko biegnie w moim kierunku?

Drgąłem, słysząc dźwięk odbezpieczanej broni. Czyli to naprawdę był mój koniec.

Samotna łza po raz ostatni zmoczyła mój blady z przerażenia policzek.

Żegnaj Tae... Kocham cię...

- Padnij! - krzyk całkowicie przerwał ciszę, która zapanowała w mojej głowie.

Usłyszałem głośny odgłos wystrzelonego pocisku. A następnie odgłos zsuwanego się bezwładnie martwego ciała. Ręka, która dotychczas trzymała mnie za krtań zniknęła. Przerażony otworzyłem szeroko oczy. Skoro to nie ja otrzymałem kulkę, to musiał to być...

- Tae! - krzyknąłem, podbiegając do leżącego na ziemii ciała pomarańczowowłosego.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ayo~
Tak wiem jestem chamska.
Jednak powiem wam, że to jeszcze nie koniec
Tej dziwnej historii.
Tak więc oczekujcie nowego rozdziału;)

Pozdrawiam,
~Yuuki

Pozdrawiam,~Yuuki

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
"I hate to sing" VkookWhere stories live. Discover now