Rozdział 1 - Kim... Taehyung?

903 50 1
                                    

Uniosłem delikatnie powieki ku górze, czując dosyć mocne szturchanie w ramię. Zamrugałem kilka razy, by przyzwyczaić oczy do jasnych promieni słońca. Kiedy wreszcie mi się to udało, zdezorientowany rozejrzałem się po pojeździe, w którym się znajdowałem. W tym samym czasie wyciągnąłem z uszu słuchawki, w których zasnąłem i schowałem je do kieszeni, w której znajdował się już mój telefon. Zawiesiłem wzrok na starszym mężczyźnie, zajmującym siedzenie obok mnie, który oprócz politykiem, był także i moim ojcem. W najbardziej ogólnym tego słowa znaczeniu.

Westchnąłem, poprawiając się na siedzeniu i przeniosłem wzrok z niego na szybę, a raczej krajobraz za nią.

Tak jak się można było tego spodziewać zaparkował w miejscu, gdzie nikt nie mógł zobaczyć jak jego marnotrawny syn wysiada z samochodu. Ciekawe dlaczego mnie to nawet w najmniejszym stopniu nie zdziwiło?

Położyłem dłoń na klamce, w celu pociągnięcia za nią, jednak zatrzymałem się słysząc jego głos tuż za sobą.

- Pamiętasz o czym ci mówiłem? - spytał głosem całkowicie wypranym z emocji.

Nie odzywając się ani słowem tylko kiwnąłem głową, a następnie w pośpiechu opuściłem pojazd, w którym powoli już zaczynałem się dusić. Wyciągnąłem z bagażnika walizkę, a następnie zatrzasnąłem go z całej siły. Wiedziałem, że wkurzyłem tym ojca, jednak mało mnie to obchodziło. Nie mógł mi nic zrobić, póki byliśmy w miejscu publicznym. Póki istniała możliwość, że ktoś mógł go ze mną zobaczyć. A przecież była to ostatnia rzecz, którą by chciał.

Nawet nie odwracając się w jego stronę, ruszyłem w kierunku akademika, który od dzisiaj miał być także moim domem. Wstrzymałem oddech, kiedy przekraczałem jego próg. Ściany korytarza okazały się być pomalowane jasną farbą, zapewne by budynek już od wejścia miał sprawiać wrażenie przytulnego. Gdzie nie gdzie poustawiane zostały wazony z lekko już przywiędłymi bukietami kwiatów.

Biorąc kolejny wdech spojrzałem na świstek papieru, który od początku podróży zgniatałem w dłoni. Wygładziłem go na tyle, ile było to możliwe i przeleciałem wzrokiem po wydrukowanych literach, szukając wśród nich numeru swojego pokoju. W końcu udało mi się go znaleźć i z "radością" skierowałem się na drugie piętro, gdzie powinien się on mieścić.

Nawet nie zadałem sobie trudu, by zatrzymać się przed drzwiami z wyrytą czwórką u góry.

Ściany pokoju dla odmiany pomalowane były na jasno - niebiesko, co szczerze niezbyt przypadło mi do gustu. Sprawiały wrażenie zimnych i wrogo nastawionych do obcych.

W średnim rozmiaru pomieszczeniu, znajdowały się po dwa zestawy składające się z łóżek, szafki z pułkami, biurka oraz szafki nocnej. Nie różniły się zbytnio od siebie z tą różnicą, że łóżko, które znajdowało się na prawo od wejścia było piętrowe, z biurkiem wbudowanym w jego wolną przestrzeń. Drugie leżysko znajdowało się dokładnie naprzeciwko drzwi, tuż pod oknem, zajmującym 1/3 powierzchni ściany. To właśnie na nim leżała już czyjaś na wpół wypakona walizka, więc nie mając innego wyjścia zająłem to wolne.

Kiedy wreszcie udało mi się wtargać walizkę na materac postanowiłem złożyć wizytę zarządcy akademika, by zawiadomić ich o moim przyjeździe.

W normalnych okolicznościach to rodzic powinien być za to odpowiedzialny, ale mój ojciec wczoraj wyraził się aż nazbyt dosadnie, bym od następnego dnia nawet nie myślał o tym, by nawiązać z nim jaki kolwiek kontakt. A nawet gdybym próbował, to i tak zapewne by to zignorował. Dołujące, prawda?

Stanąłem przed szlanymi drzwiami, które minąłem w drodze do swojego pokoju i delikatnie zapukałem w nie, bojąc się, że jeśli użyłbym więcej siły, szkło rozpadło by się na miliard kawałków. Z wnętrza pokoju dobiegł cichy głos, pozwalający mi wejść do środka. Ledwo co zamknąłem za sobą drzwi, a już znajdowałem się w głębokim ukłonie. Zupełnie tak, jak przez ostatnie cztery lata wbijał mi do głowy ojciec.

"I hate to sing" VkookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz