Miałam rację i dwa dni temu Luke narobił sobie takiej krzywdy, że Ashton musiał wyciągać apteczkę z samochodu. Śmiesznie było go oglądać jak wyplątywał się z materiału. Rozciął sobie czoło, obdarł łokcie i kolana. Wszystko mu przemyłam i nakleiłam plastry. Zraził się tak do namiotów i powiedział, że nigdy więcej takiego czegoś. Dwa dni temu rozpętała się też straszliwa burza. Było tak strasznie zimno.
— Ile jeszcze? — Amber jęknęła. Była zawinięta w dwa grube koce. Wstałam i podeszłam do okna. Spojrzałam przez zasłonę. Siły natury działały w najlepsze. Spadło tyle śniegi, a z tego co wiadomo, dowiedziałam się tego od cioci dwa dni temu, ten straszliwy front miał był jeszcze przez dwa dni. Nawet nie pomyślałam o tym, aby się przygotować. Byłam tutaj bardzo dawno, ale nadal dobrze to pamiętam.
— Nadal pada — powiedziałam i zasłoniłam okno. — Z tego co mi ciocia mówiła, to jeszcze może dwa dni. Będziemy potem mogli wracać do domu.
— W taki mróz?!
— Mamy koce, w samochodzie jest ciepło... Ja mam jakieś bluzy, podzielę się. Tu też powinny być jakieś stare ubrania — powiedziałam i rzuciłam ręce w powietrze. Byłam bezsilna. — Może jeszcze powiedzcie, że to moja wina, co? Wiem, że to ja się uparłam, abyście zobaczyli ten domek i wspaniałą okolicę. Nie mam tutaj okazji, aby przyjeżdżać. To jedyne miejsce gdzie mam cząstkę ojca. — Uśmiechnęłam się słabo. — Nie ważne. Idę stąd.
Ruszyłam w stronę schodów. Miałam ochotę się położyć i patrzeć bez celu w sufit. Weszłam po nich i dotarłam na pierwsze piętro. Poszłam na sam koniec korytarza. Tam był największy pokój. Byłam ciekawa, dlaczego nikt go nie wybrał. Weszłam do środka i rozejrzałam się. Na wprost drzwi stało łóżko. Zamknęłam drzwi i usiadłam na czarnej pościeli. Po lewej stronie była para drzwi. Łazienka i pewnie garderoba. Wstałam i podeszłam do nich. Miałam rację. Jedne były od łazienki. Dotknęłam klamki drugich drzwi. Poczułam się dziwnie, po plecach przeszły mnie dreszcze. Otworzyłam je i zapaliłam światło. Zobaczyłam pudła na ziemi. Nie było na nich ani grama kurzu. Powinien być, tak samo na wszystkich meblach. Co tu się dzieje, pomyślałam. Podeszłam bliżej i na wierzchu jednego kartonu była koperta, a na niej pisało "Dla Amy". Zdziwiłam się i to nie na żarty. Chwyciłam za nią i obejrzałam dookoła. Nie była podpisana od kogo. Od kogo to mogło być? Zirytowałam się jeszcze bardziej. Rozdarłam kopertę i wyciągnęłam złożoną białą kartkę. Bałam się ją czytać. Nie wiedziałam co chciała ta osoba, która położyła te pudła. Chciałam ją rozłożyć, ale do moich uszu dobiegł krzyk Luke'a.
— Amy?! — Był tak cichy. Na pewno leżał z dupskiem na kanapie.
— Co?!
— Gdzie jesteś?!
Usłyszałam bliżej. Ach, ruszył dupsko.
— W... Łóżku!
Zamknęłam drzwi od garderoby, wcześniej chowając kartkę do kieszeni spodni. Stwierdziłam, że później ją przeczytam. Usłyszałam jeden trzask drzwi, a po nim kolejny i kolejny. W końcu dotarł do tego, w którym się znajdowałam.
— W którym? — Krzyknął. Spojrzałam prze dziurkę od klucza. Usiadł na łóżku. Chciałam się zaśmiać, ale powstrzymałam się. Wyciągnął telefon i wystukał coś na nim. — Dzwonię do ciebie!
Nie zdążyłam nawet wyciągnął telefonu, a on już zaczął wibrować i wydawać z siebie głośnego dźwięku. Luke wstał szybko i podszedł blisko drzwi.
— Aha! — Krzyknął. — Tu jesteś! A ja cię szukałem!
— Luke, trudno nie zgadnąć jak darłeś jadaczkę na całą chatę. — Zaśmiałam się i wstałam z ziemi. Wyszłam z tego pomieszczenia i stanęłam przed blondynem. — Co chciałeś?
CZYTASZ
bad girl → luke hemmings ✔
Fanfiction! TA KSIĄŻKA NIE JEST PRZEZNACZONA DLA OSÓB BARDZO ZWRACAJĄCYCH NA BŁĘDY! Kiedy w życiu zachodzą jakieś zmiany, nigdy nie można przewidzieć tego, co się stanie. Kiedyś myślałam, że możemy sami zaplanować sobie życie, własny los. A co z tego wyszł...