Rozdział 21

1.4K 121 34
                                    


Wylecieliśmy helikopterem wysoko w powietrze, a ja zapiszczałam radośnie. Nikt oprócz mnie się tutaj nie uśmiechał. Co za ponuraki. Odpięłam pasy, którymi mnie zapięli przed wystartowaniem i podniosłam się z siedzenia. Widziałam baczny wzrok Rick'a na swojej osobie. Przewróciłam oczami i machnęłam dłonią.
- Czego się boisz? Przecież Ci nie ucieknę, gdy jesteśmy w powietrzu... Głupek!
Zaśmiałam się radośnie. I tak będę go wyzywać i robić sobie z niego jaja. Przecież za takie coś nie ma prawa uruchomić tej cholernej bomby w moim karku. No właśnie muszę się jej najszybciej pozbyć i zwiać od tych półgłówków, którzy nie mają żadnego pojęcia co to znaczy zabawa. Widząc coś kolorowego, jasnego, co z daleka wyglądało jak światełka na Boże Narodzenie, zapiszczałam wesoło.
- Widzicie to?! Patrzcie na te kolorowe światełka ludzie!
Mój piskliwy głosik pewnie było teraz słychać w całym helikopterze. Te szumowiny, były widocznie niezainteresowane moją osobą. Jęknęłam i ułożyłam usta w podkówkę, by zaraz usiąść na swoje miejsce. Wyciągnęłam z kieszeni kurtki gumę balonową i włożyłam ją w swoje usta. Bacznie patrzyłam na Deadshota. Bardzo przystojny mężczyzna, ale ja tęsknie za swoim Pączusiem. Nie widziałam go już tyle miesięcy, a policjanci, którzy z nami lecieli szeptali, że wrócił do Gotham. Mówili, że jest jeszcze straszniejszy niż wcześniej, a Batman jeszcze bardziej na niego cięty, za zabicie kolejnego z Robinów. Biedny, głupi Batsy... Tak strasznie mi go żal, że aż wcale. Ha! Mógł nie zadzierać z moim Pączuszkiem i zachowywać się tak jak należy. Cały czas podsłuchiwałam ich rozmowę, jednak gdy przyuważyli moją osobę, automatycznie przestali.
- Mamy problem ludzie! Cholerny problem!
Warknął Rick, a ja poczułam turbulencje. Czyżby planowało się twarde lądowanie? Nie pierwszy i nie ostatni raz mnie to spotyka! Złapałam się mocno rączki, która była przy moim siedzeniu, a gdy śmigłowiec, zaczął szybko i gwałtowanie się przechylać, by spaść w dół zaczęłam piszczeć i chichotać jednocześnie. El Diablo patrzył na mnie z miną "Co to za wariatka?", a ja śmiałam się w najlepsze. Jacy oni są nudni, to aż przykre... Samolot zaczął obracać się wokół własnej osi, co pewnie z ich perspektywy musiało wyglądać strasznie. Każdy się wydzierał, przeklinał pod nosem, a niektórzy próbowali nawet zapiąć się dodatkowymi pasami, jak gdyby to miało ich uchronić przed śmiercią. Dostaliśmy w przód, piloci nie mogli utrzymać śmigłowca prosto. Gdy zetknął się z ziemią, zamknęłam oczy, lecz gdy je otworzyłam, z ulgą odetchnęłam. Nic nam nie było. Wydostałam się spod siedzeń, pod którymi się znalazłam i wyskoczyłam z pokładu.
- Ale jazda!
- Wszyscy cali?!
Warknął Rick i obejrzał się za każdym z nas. Pokiwałam głową na "tak" i mocno oparłam swój baseball o ramiona. Co teraz? Co dalej robimy? Okropnie mi się nudzi. Obserwowałam każdego z osobna, oceniając ich poczytalność. Tak, nadal miałam w sobie coś z lekarki. Kąpiel w kwasie nie wyprała mi aż tak doszczętnie mózgu. Miałam misję i musiałam ocenić z kim będzie dobrze mi pracować i na kogo uważać. Wszyscy wydawali mi się tacy mili, ale bardzo nudni. Oprócz Pana ze spluwami i Boomer'a. Oni byli kompanami do świetnej przygody. Miałam w planie pozbyć się jakoś tej bomby, ale do tego będzie mi potrzebne coś elektrycznego, paralizator albo coś w tym rodzaju. Muszę zrobić to niezauważalnie, a gdy uda mi się ją rozbroić, usłyszę charakterystyczne pstryknięcie, będę mogła być wolna i ucieknę, jak najdalej stąd, szukać Pączusia. O właśnie! On tutaj gdzieś jest, czyli może nawet go spotkamy... Harley, on Cię zostawił, nie możesz do niego tak po prostu wrócić. Mogę! Nikt mi nie będzie mówił co i jak mam robić. Głupia Harleen, która ukazuję się w najmniej odpowiednich momentach.
- Harley słyszałaś nas?
- Huh?
No dobra, na trochę się wyłączyłam. Sądząc po minach grupy mogłam stwierdzić, że rozmawiali o czymś ważnym.
- Mówiłem, że musimy się dostać na przedostatnie piętro tego budynku. Tam odbijemy Waller i resztę siedziby, gdyż cali ci... terroryści ich otoczyli.
Przewróciłam oczami i spojrzałam za siebie na ogromną kulę świateł. Wyglądało to bardziej jak jakieś magicznie sztuczki, stworzeń nadprzyrodzonych, niż atak terrorystów. Chyba, że terrorystom pomyliły się daty i urządzili sobie sylwester o parę miesięcy za wcześnie. Parsknęłam śmiechem i zrobiłam balona z gumy.
- Co Cię tak śmieszy szalona?
Usłyszałam głos za sobą, zmierzyłam osobnika, który do mnie mówił i ułożyłam baseball na swoim prawym ramieniu.
- Okłamują nas. To nie wygląda mi na atak terrorystyczny, chyba, że terroryści urządzili sobie bibę i serwują nam niezłe fajerwerki. 
Mówiłam sprawdzając moje kabury, w których schowałam pistolety. Były one pozostałością po Panu J'u. Słysząc śmiech Boomeranga, zareagowałam tak samo i wraz z mężczyzną pognałam w stronę reszty. Szliśmy powoli, rozglądając się uważnie, czy aby nikt nas nie atakuję. Było słychać tylko nasze oddechy i stukot moich obcasów oraz kroki każdego z osobna. Spojrzałam na Rick'a, który zatrzymał się i oglądał szkody oraz przeciwników, którzy znajdowali się naprzeciw nas, gdy weszliśmy na jedną z mniejszych ulic. Chyba kogoś mi brakuję... Ach tak! Popatrzyłam jak Boomerang stoi przy ścianie, a bardzo milutka Azjatka przykłada mu swoją katanę do szyi. Slipknot, bo tak mówili na owego mężczyznę zaczął uciekać. Żołnierze, którzy byli pod rozkazem pułkownika Ricka' Flag'a wymierzali w osobnika swoje bronie, jednak Rick, kazał im nie strzelać. Wcisnął coś w swoim smartphonie, albo w czymś co to przypominało a zaraz uciekający Slipknot skończył bez głowy. Wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem.
- Ale zabójcza apka!
Rick był najwyraźniej w bardzo złym humorze, bo zaraz obrócił się do nas, gdy ruszyliśmy przed siebie i warknął.
- Ktoś jeszcze chce spróbować?! Huh? Deadshot?
Floyd przystanął, ale zaraz znalazł się przy mężczyźnie i syknął do niego.
- Grozisz mi?!
- Tak...
- On mi grozi! On mi grozi...
Mówiąc to wrócił do nas, a ja zmierzyłam morderczym wzrokiem, mężczyznę, który miał od teraz nad nami władzę. Mógł nas w każdej chwili załatwić i nic by z nas nie zostało. Świetnie, cudownie.
- Zabiję go. Zastrzelę frajera.
Deadshot nie dawał za wygraną, ale nie dziwiłam mu się. Spojrzałam na czarnoskórego, choć kątem oka spoglądałam przed siebie, tak dla czystej pewności i bezpieczeństwa.
- To lepiej się pośpiesz, bo pozbawi nas głowy w sekundę.
- Nie martw się. Zabiję gnoja szybciej niż myślisz. Wchodzisz w to?
Och nie musiał mnie o takie coś pytać. Nigdy nie oprę się okazji, by mieć taką dobrą zabawę. Zabicie tego wrednego, niewdzięcznego i kompletnie nie znającego się na żartach człowieka, byłoby jak wykonanie dobrego uczynku, a ja przecież zgrywam teraz bohatera. Robię coś dobrego. 
- Oczywiście, że tak. A co z pierdolnikami w karku?
- Spokojnie... Może Twój przyjaciel nam pomoże?
Zatrzepotałam rzęsami, na wspomnienie o Pączuszku. Niemal automatyczne dotknęłam swojej obroży z napisem "Puddin", którą kiedyś mi podarował. Rzuciłam Deadshot'owi najpiękniejszy uśmiech jaki miałam w zanadrzu i dotknęłam jego ramienia.
- Ty też jesteś moim przyjacielem.
- Tak trzymaj mała.
Za rogiem jak się okazało, czekało na nas ponad dziesięciu terrorystów, a raczej jak moje dobre oko mówiło, dziwnie wyglądających stworzeń. Zastanawiało mnie o co naprawdę chodziło. Rick kazał nam stać z tyłu, a on i jego wojsko ruszyli do przodu. Katana stała za nim, przygotowana jak nigdy i czekała na znak, tak jak i my wszyscy. 
- Słyszałam, że nigdy nie chybisz. 
Mruknęłam stając pomiędzy Boomer'em a Floyd'em. Oparłam o ich ramiona swoje dłonie i patrzyłam przed siebie z wesołym uśmiechem.
- Dobrze słyszałaś laleczko. Chcesz to zobaczyć?
- Dawaj.
Odezwał się Boomerang. Czarnoskóry jak na zawołanie ruszył przed siebie i stanął obok Katany, która rzuciła na niego swoim wzrokiem. Nie minęła chwila, a obrzydliwie wyglądające stworzenia, obróciły się zauważając nas i ruszyły by dać nam wycisk. Komu, jak komu, ale mi na pewno nie. Zrobił się ich ogromny nalot, a ja strzelałam w nich swoją spluwą i biłam baseballem każdego, który stawał na mojej drodze. Nawet nie spoglądałam na to, że wyglądają naprawdę dziwnie. Jeden z nich siadł mi na plecy, ale szybko przerzuciłam go, robiąc na nim fikołka. Ach, chodzenie na gimnastykę w gimnazjum się przydało. Nagle dobiegły do mnie krzyki naszego pułkownika. Wyszczerzyłam się w maniakalnym uśmiechu. Tak! Tak! Ten wredny dziwak zginie. 
- Harley! Pomóż Flag'owi!
Krzyknął Deadshot, a ja prychnęłam śmiechem. Zebrało mu się na żarty w najmniej oczekiwanym momencie. Już go wielbię.
- On zginie, zginiemy i my!
Miał rację, miał cholerną rację. Boże, uratuję temu nieudacznikowi dupę, ale tylko dla tego, że nie chcę stracić głowy. Przecież będzie mi do czegoś jeszcze potrzebna. Pobiegłam na pomoc pułkownikowi, bijąc dziwne stworzenia, a gdy się ich pozbyłam, wyciągnęłam do niego swoją dłoń, którą on pewnie chwycił i podniósł się.
- Dzięki.
- Och, zamknij się!
Rzuciłam i pognałam by dalej walczyć, z tym czymś co chciało zrobić z naszej Ziemi, miejsce nie nadające się do zamieszkiwania. 

 

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Sweet Misery | The JokerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz