Rozdział 4.

4.5K 183 2
                                    

Zostałam do końca lekcji, a później pojechałam sama do domu. Wzięłam naprawdę szybki prysznic i przebrałam się w luźne ubrania, zrobiłam nowy makijaż. Wybiła godzina za dziesięć czwarta. Wyszłam z domu, aby zdążyć. Chciałam oddać deskę tej osobie, której perfidnie zabrałam ją, grożąc. Dotarłam na miejsce. Stał pod murkiem. Podeszłam do niego.

— Twoja deska.

— Ty...

— Chodźmy stąd, ktoś może nas podsłuchiwać. — Przerwałam mu. Kiwnął niepewnie głową i przeszliśmy w stronę pobliskiej kawiarni. Tak, wcześniej "ktoś może nas podsłuchiwać" a teraz kierunek kawiarnia, Amy, brawa dla ciebie, pomyślałam.

— Jak to możliwe...

— Że właśnie siedzę przez tobą? — Dokończyłam za niego pytanie. Kiwnął głową. — Oddaję deskę.

— Ale...

— Standard pytań? Czemu jestem dziewczyną? — Kiwnął głowa. — Urodziłam się taka, więc... Nie miałam na to wpływu. Lubię szybką jazdę, stało się to moja pasją aż w końcu wystartowałam.

Wpatrywał się we mnie dobre dziesięć minut. Dopiero kiedy kelnerka przyniosła naszą kawę i po kawałku ciasta pokręcił głową.

— Zapomniałem się przedstawić. Jestem Filiph.

— Amy. — Uśmiechnęłam się. — Czy ty przypadkiem nie chodzisz do mojej szkoły?

— Do tej dużej? — Zapytał, a ja przytaknęłam ruchem głowy. — To tak! Która klasa?

— 2H, a ty?

— 3B.

Uśmiechnął się. Nasza rozmowa bardzo się kleiła. Mieliśmy ze sobą dużo wspólnego. Lubił praktycznie to samo co ja. Muzyka, filmy, nawet jedzenie! Sam był wegetarianinem. Rozmawialiśmy przez dobrą godzinę. Wcale nie czułam tego lecącego czasu. To było coś wspaniałego. Jego wygląd też nie był niczego sobie. Był przystojny, wiedział o tym i czarował dziewczyny, jak tylko mógł.

Wymielimy się numerami, w razie kolejnego spotkania. Obiecał dochować mojej tajemnicy. W razie wydania mojej tajemnicy światu, pewnie dostałby kulę w łeb. W sam środek. Pożegnałam go przytuleniem, i rozeszliśmy się w swoje strony. On na desce, pewnie do domu, a ja do supermarketu. Miałam zrobić małe zakupy dla cioci, a przy okazji dla siebie.

Wzięłam koszyk i popędziłam z nim między regały. Wrzucałam wszystko co uważałam za słuszne. Większość to były słodycze. Batoniki, chipsy na filmy, ciasteczka i wiele, wiele innych napotkanych. Wzięłam to, co czego nie jadłam. Żelki. Żelki były po prostu moimi ukochanymi słodyczami. W metalowym koszyku wylądowały niezdrowe napoje. Cole czy jakieś inne mocno słodzone soki. Dorzuciłam swoje ulubione zdrowsze soki. Jabłkowy, pomarańczowy i miętowo-cytrynowym. Do tego dużą butelkę soku z aloesu, z miąższem. Pycha, uwielbiam.

Dołożyłam jeszcze chleb tostowy, parę pomidorów, dwa ogórki, rzodkiewkę, marchewki i inne warzywa. Trochę owoców. Wzięłam również jakiś żółty serek, wędlinę. Podeszłam do kasy. Oczywiście, była duża kolejka. Cierpliwie poczekałam na swoją kolej i wyłożyłam wszystko na taśmę. Dołożyłam jeszcze dwie paczki gum miętowych do żucia i parę batoników. Miła pani, Eva, bo tak miała na imię, była bardzo sympatyczną kobietą. Pogadałam z nią chwilę. Była to mama Kazz'a. Zgadywałam po wyglądzie. Byli bardzo do siebie podobni. Ten sam kolor włosów, soczysty brązowy, karnacja i oczywiście oczy. Kazz miał takie charakterystyczne oczy. Jasnobrązowe. Jego mama również, wiecznie radosne oczy. Zapłaciłam odpowiednią sumę i ruszyłam do domu. Mogłam wziąć mniej rzeczy. Odpadną mi ręce, zanim dojdę do domu.

bad girl → luke hemmings  ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz