1.

13.6K 510 379
                                    


Port lotniczy Toronto-Lester B. Pearson był wypchany ludźmi, kiedy spokojnym krokiem wyszłam z samolotu. Byłam dosłownie oczarowana ogromem budynku. Obróciłam się wokół własnej osi, chcąc przyjrzeć się wszystkiemu dokładnie, przy czym prawie wpadłam na starsze małżeństwo przechodzące obok. Na szczęście moja mama zareagowała w porę i przyciągnęła mnie do siebie za rękę.

- Masz osiemnaście lat, a dalej zachowujesz się jak pięciolatka - skarciła mnie, ale na jej twarzy malował się delikatny uśmiech.

- Oh, daj spokój, mamo - westchnęłam i przewróciłam oczami. - Większość ludzi w moim wieku nie pokazałaby się z rodzicami w miejscu publicznym, więc nie narzekaj, okej? Doceń to, co dla ciebie robię.

Moja rodzicielka oczywiście wiedziała, że żartuję. W przeciwieństwie do moich rówieśników, nigdy nie odtrącałam rodziców. A moja mama była najlepsza na świecie. Nikt lepiej nie smażył naleśników. Powaga. Ustanowiłyśmy nawet raz w miesiącu Dzień Naleśnika, na którego świętowanie do mojego domu, zjeżdżało się pół rodziny.

Uśmiechnęłam się sama do siebie na to wspomnienie i ruszyłam do punktu odbioru bagaży. Wokół siebie słyszałam szum rozmów, które bez problemu potrafiłam zrozumieć. W końcu ostatnie trzy lata poświęciłam na bardzo intensywną naukę angielskiego. Teraz posługiwałam się tym językiem perfekcyjnie. Byłam gotowa zrobić wszystko, żeby tylko wyjechać. Nawet jeśli oznaczało to rezygnację z bujnego życia towarzyskiego.

Oczywiście, miałam grupkę przyjaciół, ale nie należałam do popularnych w szkole ani nie chodziłam zbyt często na imprezy. Wolałam siedzieć w domu i czytać książki albo nałogowo oglądać "Teen Wolf'a" czy "Grę o Tron". Zachowywałam się jak typowa fangirl, nie widząca świata poza serialami, swoim łóżkiem i jedzeniem. I naleśnikami mamy.

- Gdzie miał czekać ten twój kolega? - zapytałam mamę zerkając na nią przez ramię.

- Przy odbiorze bagaży... - zaczęła, ale jej wzrok powędrował w zupełnie inną stronę. Uśmiechnęła się szeroko i poszła w tamtym kierunku. Najwyraźniej zguba się znalazła.

- Super - mruknęłam do siebie. - Zaczyna się.

Poczłapałam za nią powolnym krokiem, ciągnąc za sobą olbrzymią walizkę (nie tak prosto było spakować rzeczy na 3 miesiące). Pomimo tego, że całą sobą cieszyłam się z wyjazdu, pozostawałam sceptyczna co do człowieka, u którego miałam zamieszkać. Drugą sprawą było to, że chciałam jak najszybciej dostać się do Stanów. Przyjęto mnie na Yale, więc było to tylko kwestią czasu. Dlatego nie miałam zamiaru bawić się w niepotrzebne uprzejmości. Nie żebym była z natury jakąś milutką osóbką. Zazwyczaj mówiłam to, co myślę, a dawny przyjaciel mojej mamy już od pierwszego spotkania nie przypadł mi do gustu. Nie chodziło o wygląd (choć to, że był łysy wcale nie podniosło mnie na duchu), bo na to zbytnio nie zwracałam uwagi. Było coś w jego postawie i w spojrzeniu, które mi posłał, kiedy w końcu do niego podeszłam, co mnie zaniepokoiło.

Wymieniliśmy (kompletnie niepotrzebny)uścisk dłoni , po czym Eddie (tak kazał siebie nazywać) wziął bagaż mojej mamy i skierował się do wyjścia z lotniska. Oczywiście moich rzeczy już nie zabrał i musiałam taszczyć je chyba przez 100 kilometrów, zanim trafiliśmy na właściwy parking. Moja kondycja wyszła na spacer kilka dobrych lat wcześniej i nie wróciła. Kiedy usadowiłam się na tylnym siedzeniu czarnego samochodu, byłam w stanie myśleć tylko o tym, że przy kolejnym następnym ruchu moje ręce odpadną.

"Ciekawe jak jutro wstaniesz z łóżka", zaśmiałam się sama z siebie.

Podróż przebiegła w miarę sprawnie. Obserwowałam jak wielkie Toronto zmniejsza się powoli do miasteczek, w których mieszkało maksymalnie kilka tysięcy ludzi. Dom pana Przedwczesne Łysienie stał na skraju jednego z nich. Kiedy po dwóch godzinach auto zatrzymało się na podjeździe, było dopiero późne popołudnie, a ja już prawie zasypiałam na stojąco. Nie wiem czemu, nie potrafiłam zasnąć w samochodzie. Zmiana czasu jednak zrobiła swoje. Byłam tak padnięta, że nawet dobrze nie rozejrzałam się po okolicy. Jedyne co widziałam w tamtym momencie to drzwi do domu, za którymi musiało znajdować się jakieś łóżko.

i was wrong || s.m ✔Where stories live. Discover now