31.

4.1K 229 72
                                    

Zapinałam na szyi paseczek delikatnego, czarnego rzemyka, kiedy leżący na kranie telefon zawibrował.

Muflon: To nie jest randka

Prychnęłam do swojego odbicia, jakby moje lustrzane ja miało inne zdanie o idiotyzmie Shawna.

Oczywiście, że to nie jest randka. To tylko bankiet zorganizowany z okazji oficjalnego ogłoszenia wydania drugiej płyty. Z wszystkimi największymi szychami i ich partnerami, w najdroższej i najbardziej ekskluzywnej restauracji w Toronto.

Oczywiście, że to nie jest randka. Chłopak podkreślał to, kiedy tylko nadarzyła się sposobność. A kiedy mnie na nią zapraszał, nawet dwa razy.

To nie była randka, a stałam przed lustrem wygładzając skrupulatnie plisy długiej do połowy łydki, czarnej spódnicy i obciągając szarą, połyskującą bluzkę, kończącą się równo z szerokim pasem dolnej części garderoby. Oczy podkreśliłam lekko czarnym cieniem i nałożyłam cienką warstwę podkładu, aby ukryć wszelkie niedoskonałości. Chciałam wyglądać bez zarzutu. W końcu byłam osobą towarzyszącą człowieka, wokół którego powstało to całe zamieszanie. I to wcale nie była randka.

Więc skoro to nie była to cholerna randka, dlaczego miałam wrażenie, że po raz kolejny zdradzam swojego chłopaka?

Westchnęłam ciężko.

Co ty odpierdalasz, dziewczyno?

Problem w tym, że od kilku tygodni nie miałam zielonego pojęcia. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje dokładnie od momentu ucieczki z imprezy chłopaka Cecily. Nie rozumiałam tego, jakim cudem moje życie zmieniło się w sposób, którego nie przywoływałam nawet w najśmielszych snach. To było przerażające. Moi przyjaciele w Polsce przeżywali kolejne nudne wakacje, najprawdopodobniej leżąc całymi dniami na kanapie albo dorabiając w jakiś lodziarniach lub kawiarniach na studia. A ja?

Cholera jasna, szłam z Shawnem Mendesem na pieprzony bankiet. Na bankiet. W przeszłości nawet nie używałam takiego słowa. Abstrakcja, która jakimś cudem stała się prawdą.

Była 17:27. Całe przyjęcie zaczynało się o 18:30, i pomimo tego, że od miejsca docelowego dzieliło nas kilkanaście kilometrów, które przemieniały się w około 20 minut jazdy samochodem, i tak byłam gotowa przed czasem.

Wyglądałam ładnie. Tak, sama to sobie przyznałam. Rzadko kiedy zdobywałam się na takie stwierdzenia, ale tamtego wieczoru podobałam się sobie. Po raz pierwszy od miliona lat moje włosy postanowiły ze mną współpracować. Kilka przednich kosmyków upięłam delikatnymi spinkami z tyłu głowy i (wbrew oczekiwaniom) nie wyglądałam jak łysa tchórzofretka. I pomimo, że miałam na sobie dość mocny makijaż, nie budziłam skojarzenia z dziewczyną spod latarni.

Wmawiałam sobie, że chcę wyglądać przyzwoicie, aby Shawn nie musiał się za mnie wstydzić przed kolegami z branży, ale doskonale wiedziałam o tym, że pindrzę się tylko i wyłącznie dla niego. Chciałam się mu podobać. Nie byłam zbyt zadowolona z faktu, że obchodzi mnie, co on o mnie myśli, ani że myśl o wspólnej kolacji powodowała, że w moim brzuchu raz za razem eksplodowała bomba nuklearna, bo to już nawet nie zaliczało się pod motylki. Cholernie mi się to nie podobało, ale nie miałam na to żadnego wpływu.

Serdeczne gratulacje. Wcale nie miałam chłopaka na drugim końcu świata.

Rozległo się ciche pukanie do drzwi mojego pokoju. Byłam tak skupiona na wpatrywaniu się w swoje oblicze, że gwałtownie odskoczyłam i przez przypadek strąciłam na ziemię wazon z zasuszonymi różami od Shawna. Szklane naczynie, pomimo głośnego huku, ocalało. Jednak kruche kwiaty roztrzaskały się po podłodze, zamieniając się w kupkę suchych płatków.

i was wrong || s.m ✔Unde poveștirile trăiesc. Descoperă acum