Rozdział 37

1.6K 118 5
                                    


Było już ciemno, kiedy wróciliśmy do domu.

Usłyszałam serię z jakiejś broni. Skuliłam się, ale to Tybal zareagował instynktownie. Schylił się i pociągnął mnie w dół, za krzaki rosnące przy ulicy. Marna to była ochrona, ale przynajmniej nie staliśmy na widoku. Przycisnął mnie do ziemi i starał się zlokalizować napastnika. Po chwili rozległy się kolejne wystrzały i dołączyły do nich następne, z innej strony. Strzelców musiało być przynajmniej dwóch. Chłopak uderzył mnie w ramię i wskazał okazałe drzewo rosnące z lewej strony posesji. Już podnosiłam się na nogi, kiedy brutalnie rozpłaszczył mnie na podłożu.

- Doczołgaj się tam – syknął. – Nie wystawiaj się na widok, idiotko.

Był skupiony, ale i zdenerwowany. W dłoni trzymał sztylet, którym chyba chciał sobie podłubać w zębach. Przeciwko broni palnej, w dodatku nie wiedzieliśmy, gdzie dokładnie znajdują się przeciwnicy, nic nie mógł zrobić. Zgodnie z jego instrukcją powoli przemieszczałam się na brzuchu, choć z niechęcią zostawiałam go samego. Pień drzewa był gruby, spokojnie mogliśmy się oboje tam ukryć. Spojrzałam przez bark na chłopaka, z kabury wyjął pistolet i zaczął strzelać bez celowania w coś konkretnie. Miał tylko jeden i pewnie nie miał przy sobie magazynków zapasowych. Szybko mu się skończą naboje.

Martwiłam się też o Rei'ego i Taidę. Do tej pory nie zareagowali na odgłos strzelaniny. Może napastnicy opanowali nasz dom i ta dwójka była ranna, albo co gorsze, martwa? Starałam się myśleć logicznie. Jakby coś im się stało, atak prowadzony byłby nie tylko od strony ulicy, ale także budynku. Usłyszałam dźwięk wybijanej szyby i głos nimfy.

- Trzymajcie się – wrzeszczała. – Zaraz wam pomożemy!

Z ulgi o mało się nie popłakałam. Natychmiast jednak musiałam znów zacząć się czołgać, bo kule zaczęły uderzać w ziemię tuż obok mnie. Serce biło jak oszalałe, myślałam, że wyskoczy mi z piersi. Coś musnęło moje udo, nie chciałam jednak tego sprawdzać, skoro drzewo było tuż tuż. Musiałam się za nim schronić, żeby mieć jakąkolwiek szansę na przeżycie. Wreszcie do niego dotarłam i oparłam się o nie.

Spojrzałam w górę, okno w moim pokoju właśnie się otwierało i wyleciał z niego Rei. Uzbrojony w dwa karabiny natychmiast otworzył ogień. Siła odrzutu spowodowała, że wyglądał jakby leciał do tyłu. Spojrzałam na Tybala, który został pod krzakiem. Trzymał się za ramię, musiał oberwać. Z domu wypadła uzbrojona po zęby Taida i w biegu rzuciła chłopakowi karabin. Ten zgrabnie go złapał i znów dołączył do kanonady. Wzbił się w powietrze i ostrzeliwał przeciwną stronę ulicy. Wychyliłam się, ale jak obok ucha przeleciała mi kula, natychmiast cofnęłam się. Poczułam kolejne uderzenie, tym razem w bark. Odruchowo dotknęłam go, poczułam wilgoć. Zbliżyłam do oczu dłoń, krew. Teraz dopiero zaczęło mnie boleć. Noga także. Matko, kto mnie tak nienawidzi, że chce mnie zabić?

Nie miałam czasu nad tym się zastanawiać. Położyłam się na płasko, żeby stać się jak najmniej widoczną, ciemność powinna mi w tym pomóc. Schowałam głowę między ramionami, na szczęście ubrana byłam na czarno, nie odcinałam się zbytnio od podłoża. Po chwili jednak postanowiłam dodatkowo naciągnąć na włosy koszulkę, stałam się mniej widoczna.

Przez odgłos strzelaniny powoli przebijał się inny. Szum skrzydeł, wielu skrzydeł. Z nadzieją podniosłam głowę i zobaczyłam nadlatujące archanioły. Albo Rei zdążył wezwać pomoc, albo sąsiedzi zgłosili zakłócenie porządku. Na przedzie leciał Tryben Paryh, jego zielone skrzydła lśniły, mimo ciemności doskonale widoczne.

- Chcę ich żywcem! – wydał rozkaz.

Odetchnąłem z ulgą i pozwoliłam sobie na płacz. Czułam się tak bezradna. Gdybym była sama, na pewno bym zginęła.

ZIEMIANKA Tom I : Obcy PtakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz