Rozdział 1

13.3K 310 68
                                    




Las ubierał się już w jesienną szatę. Czerwienie, żółcie, rudości przeplatały się ze sobą, zagłuszając nieśmiałe zielone akcenty. Wydawało się, że cywilizacja nie dotarła do tego miejsca. Brakowało śladów bytności człowieka, zwierzęta, choć  płoche, to zapuszczały się w pobliże dwunożnych drapieżników.

Szelest opadłych liści pod stopami pozwalał choć na chwilę oderwać się od problemów. Znałam każdą ścieżkę i drzewo na swej drodze. Często wymykałam się z domu, żeby pobyć z daleka od wszystkich. Potrzebowałam tego jak świeżego powiewu wiatru na twarzy, jak łyku zimnej wody, jak czułych objęć matki. Kopnęłam w stertę liści, a spod niej wychynął jeż i rzucił się do ucieczki. Przez chwilę go obserwowałam, też chciałam tak zrobić. Zerwać się do biegu i zniknąć w oddali, zaszyć się gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie.

W połowie czerwca, razem z Ronem i Markiem, zdałam egzamin General Educational Development, który otwierał nam drogę do dalszej edukacji. Chciałam iść na studia, tak bardzo tego pragnęłam. Zawsze interesowała mnie sztuka i chciałam uczyć się malarstwa. Postanowiono jednak za mnie.

Zaczęłam szkolną karierę w wieku pięciu lat, dwa lata wcześniej niż moi kuzyni. Trafiliśmy do jednej klasy. Nie wiedziałam, dlaczego tak bardzo moim dziadkom na tym zależało, żebyśmy chodzili razem. Dopiero z czasem dowiedziałam się, że babcia specjalnie skróciła moje dzieciństwo. Potrzebna była mi ochrona kogoś, kto wiedziałby jak mnie kontrolować. Ron i Marek pilnowali, żebym nie zrobiła niczego głupiego. A byłam do tego zdolna.

Przeżyłam szok, kiedy pierwszy raz się przemieniłam. Było to po ostrej sprzeczce z Terry, która mnie urodziła. Nigdy nie nazywałam jej matką, nie potrafiłam się do tego przekonać, nie po tym jak mnie traktowała. Jak największe zło świata, jak coś, co trzeba zabić. I mówię to z niejako autopsji, próbowała dwa razy, ale na szczęście zawsze gdzieś w okolicy był ktoś, kto mnie obronił. Potem sama się tego nauczyłam. Wykrzyczała mi w twarz, że powinnam zdechnąć jak pies gdzieś w rowie, jakby wiedziała, kim jest mój ojciec, to zabiłaby mnie już w swoim łonie. Nie byłam godna stąpać po tej samej ziemi co ona i Bianka, moja doskonała siostra. Uciekłam po wszystkim do lasu i krzycząc wniebogłosy zamieniłam się w coś... innego.

Najpierw poczułam jak coś się dzieje z moimi dłońmi. Krótko przycięte paznokcie zamieniły się w pazury jak u dzikiego zwierza. Z niedowierzaniem uniosłam je na wysokość oczu. To już nie były moje ręce. Coś dziwnego działo się z całym ciałem. W ustach poczułam nacisk, uchyliłam je i niezgrabnie dotknęłam przedramieniem warg. Coś ostrego ukuło skórę.

Myślałam, że oszaleję. Przekradałam się do domu dziadków, żeby tylko nikt mnie nie widział i wpadłam do swojego pokoju. Nad komodą wisiało lustro. Wiedziałam, że jestem „inna", zawsze to wiedziałam, ale spoglądając w zwierciadło widziałam... Sama nie wiedziałam, czym się stałam. Skóra na twarzy napięła się zniekształcając rysy i nadając im ostrości, oczy płonęły bursztynem. Uszy zmieniły kształt. Odgarnęłam włosy, żeby im się przyjrzeć. Wydłużyły się i stały szpiczaste na końcach. Z ust wystawały najprawdziwsze kły. Padłam na kolana i wyjąc starałam się zdrapać tę obcą twarz.

Poczułam jak ktoś mnie obejmuje i siłą odrywa dłonie od policzków, odciągając pazury, żebym sobie nie zrobiła krzywdy. Wyczułam całą mieszankę zapachów - potu, perfum, pudru. Babcia z całej swojej mocy trzymała mnie w ramionach. Przytuliłam twarz do jej bluzki i wybuchłam płaczem. Łzy zalewały delikatny jedwab, nie potrafiłam się powstrzymać.

- Izzy, kochanie, uspokój się.

- Ja... ja... jestem... potworem – wyjąkałam.

- Nie! – odrzekła z mocą. – Nie jesteś potworem.

ZIEMIANKA Tom I : Obcy PtakWhere stories live. Discover now