Rozdział 4

2.7K 174 18
                                    



Tybal ciągnął mnie za sobą z siłą parowozu. Chciałam się oprzeć, ale nie miałam siły. Nie w tej postaci. Zaczęłam się wkurzać, najchętniej bym go czymś zdzieliła, ale nic pod ręką nie miałam. Im bardziej wściekłość brała nade mną władzę, tym bardziej czułam jak moje ciało zaczyna się buntować. W końcu znów się przemieniłam i zaparłam jak osioł. Przyciągnęłam do siebie i odepchnęłam w stronę ściany. Białoskrzydły finezyjnie wywinął koziołka i został rozpłaszczony na murze, po którym zjechał. Przyglądał się mi spod przymrużonych powiek, a na ustach błąkał mu się ironiczny uśmiech.

- Ktoś będzie musiał cię nauczyć panowania nad przemianą – oznajmił, zbierając się z podłogi. – Niebezpieczne z ciebie dziecko.

- Nie jestem już dzieckiem. – Nadąsałam się.

- Och, przekonasz się, że tak. - Wyciągnął do mnie dłoń. – Idziemy?

Patrzyłam na nią jak na jadowitego węża.

- Znów mnie zabierasz do tego więzienia? – Chciałam wiedzieć.

Roześmiał się na całe gardło. Nie mogłam zaprzeczyć, bardzo miły był ten odgłos, ale wciąż byłam wściekła za to „uziemienie".

- Rzeczywiście zamknąłem cię w izolatce, ale nie możesz być na sali ogólnej. Jeszcze nie teraz. Idę się przebrać, zobaczysz co mam na myśli. Znajdę ci też coś do przebrania, a raczej któraś z naszych dziewczyn ci znajdzie. Potem się spotkamy z kapitanem i przedstawicielem Wielkiej Rady.

Miałam ubrania, ale niewiele ich było. W końcu nie mogłam zabrać całej garderoby. A po przyspieszonej nauce lotu pół przestrzennego wyglądałam jakbym się w jakimś kurzu wytarzała. Zrobiło mi się też zimno na myśl o tym przesłuchaniu. Przecież nic innego to nie będzie, tylko właśnie przesłuchanie.

- Jak ja się z nimi dogadam? Nie rozumiem waszej mowy! Może powinnam zacząć się uczyć? – Podałam jednak mu dłoń. – Ciężki ten wasz język? Niby szybko się uczę, ale boję się, że nie opanuję go dość szybko.

- Na razie, to przestań gadać.

Pociągnął mnie za sobą. Wracaliśmy tą samą drogą, którą uciekałam z izolatki. Miałam wiele pytań, ale za każdym razem archanioł mnie uciszał. Wreszcie otworzył jedne z drzwi i wepchnął do środka. Sala była duża, ale nie tak wielka jak maszynownia. W dwóch rzędach stały łóżka, starannie zaścielone, przed każdym kufer. U wezgłowia postawiono stojaki, na których wisiała broń. I to mieszanka białej z palną. Nie znałam się na niej, więc nawet nie mogłam ich nazwać, ale wywarły wrażenie. Poza nami była jeszcze dwójka archaniołów. Chłopak i dziewczyna, którzy zawzięcie się kłócili.

- O co znowu poszło? – Tybal podszedł do jednej ze skrzyń i wyciągał z niej ubrania. – I mówicie w ziemskim angielskim, bo nasz gość nie rozumie naszej mowy.

To stwierdzenie wreszcie zwróciło uwagę na mnie. Oboje przyglądali się, jakbym była jakimś okazem w zoo. No dobrze, przemiany nie cofnęłam, bo nie wiedziałam jak. Zaczęłam głęboko oddychać i uspokajać się. Po chwili znów byłam sobą.

- Zapomnieliście języków w gębie? – W dłoniach trzymał czarny podkoszulek. – Idę pod prysznic, a wy się nią przez chwilę zajmijcie, tylko niczym nie straszcie.

Poszedł na koniec pomieszczenia, gdzie znajdowały się kolejne drzwi i zniknął za nimi. Spojrzałam na dziewczynę i zachłysnęłam się. Była piękna. Porcelanowa cera, delikatna jak płatek róży. Długie, ogniście rude włosy zaplotła w dwa warkocze, które przerzuciła przez piersi. Zielone oczy wydawały się lśnić własnym blaskiem. Skrzydła miały lekko zielonkawy poblask. Jej towarzysz był totalnym przeciwieństwem. Białe włosy przycięte króciutko przy skórze, tak, że wyglądał jakby był łysy. Twarz poznaczona bliznami, odruchowo dotknęłam swoich. Szare oczy skupiły się na moich ustach. Pióra błyszczały czystą bielą. Ubrani tak samo jak nieznajomy z maszynowni. Zresztą zauważyłam, że wszyscy, których do tej pory spotkałam, ubierają się podobnie. Na jedną modłę.

ZIEMIANKA Tom I : Obcy PtakWhere stories live. Discover now